Tomek to prosty chłopak z prowincji, jeżdżący drezyną zamiast samochodem ale mającym swoje marzenia i ambicje. Chcąc jak najszybciej wyrwać się ze stagnacji, która bardzo mu dokucza, postanawia założyć zespół. Początki nie są jednak łatwe, samo przekonanie kompozytora „Rudego”(Piotr Głowacki), na początku wydaje się nierealne, ale udaje się. Gdy chłopaki już uformowali zespół ich kreatywność w drodze na szczyt nie zna granic. Tomek sprzedaje drezynę, kupuje sprzęt grający i błyskawicznie powstaje muzyka, która ma przynieść im sławę i pieniądze, a także spełnić ich ambicje.
Czy disco polo to esencja prowincjonalnej polskości? Myślę, że tak i w sumie nie mamy się czego wstydzić. Amerykanie mają country, Włosi italo disco a u nas jest disco polo. Film w reżyserii Macieja Bochniaka to zręczny popis operowania stylistyką kiczu w zabawny i raczej niespotykany w polskich produkcjach sposób.
Tomek to prosty chłopak z prowincji, jeżdżący drezyną zamiast samochodem ale mającym swoje marzenia i ambicje. Chcąc jak najszybciej wyrwać się ze stagnacji, która bardzo mu dokucza, postanawia założyć zespół. Początki nie są jednak łatwe, samo przekonanie kompozytora „Rudego”(Piotr Głowacki), na początku wydaje się nierealne, ale udaje się. Gdy chłopaki już uformowali zespół ich kreatywność w drodze na szczyt nie zna granic. Tomek sprzedaje drezynę, kupuje sprzęt grający i błyskawicznie powstaje muzyka, która ma przynieść im sławę i pieniądze, a także spełnić ich ambicje.
2 Komentarze
Monotonia potrafi zabijać, zwłaszcza jeśli jesteś owcą i plan każdego kolejnego dnia wygląda niepokojąco podobnie do poprzedniego. Shaun, po pewnym czasie ma tego dość, w związku z czym przygotowuje niewinny plan przejęcia gospodarstwa swojego gospodarza. Jeden dzień nicnierobienia, jeden dzień z filiżanką kawy przed telewizorem zamiast wypasania się na polu, czy to tak zbyt wiele aby prosić?
Kultura gotycka jest bardzo ciekawym zjawiskiem, od lat eksploatowanym w sztuce. Manga pod wiele mówiącym tytułem „Goth” pokazuje współczesnych wielbicieli tego fenomenu. Dwoje licealistów jest mocno zafascynowanych śmiercią i wszystkim co jej dotyczy. Chcą być blisko niej przez możliwie najdłuższy czas. I nie chodzi tu tylko o akty samookaleczenia czy próby samobójcze.
Dużo ludzi widzi w Dzikiej Drodze feministyczną wersję Into The Wild, podróbę Into The Wild, gorszą wersję Into The Wild. Tak, jakby jedna osoba na świecie miała prawo do wyruszenia w drogę, do obcowania z naturą i poznania siebie. Jednak ja nie mam zamiaru porównywać ani odnosić się do obrazu Penna. Bo dla mnie Wild to historia o ciężkiej walce z najgorszymi uczuciami - tęsknotą i żałobą, bólem, który nie minie nigdy i dziurą w sercu, której nikt i nic nie załata.
Na wstępie tej recenzji muszę się przyznać, że przygody Spongeboba Kanciastoportego, do czasu obejrzenia filmu pełnometrażowego, były mi nieznane. Jakoś nigdy nie miałem ochoty, ani okazji zapoznawać się z tym uniwersum, byłem chyba zbyt zapatrzony w „Family Guy'a”. I teraz mogę powiedzieć, że żałuję, bo „Spongebob na suchym lądzie” wypada wprost znakomicie!
Całe szczęście, na samym początku filmu, twórcy przybliżają nam sylwetki głównych bohaterów popularnej kreskówki. Poznajemy też specyfikę Bikini Dolnego, miejscowości spajanej w całość przez uwielbienie do krabburgerów, które robi Spongebob. Gdy pewnego dnia przepis z sekretnym składnikiem, którego nikt nie zna, ginie w niewyjaśnionych okolicznościach, miasto ogarnia anarchia w stylu „Mad Max'a”, Spongebob wraz z niesłusznie oskarżonym o kradzież przepisu Planktonem, wyrusza aby poznać rozwikłanie zagadki. Bycie szpiegiem w większości filmów wydaje się takie proste. Wystarczy być przystojnym, inteligentnym, wysportowanym i dobrze strzelającym gościem a świat uratuje się właściwie sam. Prosta recepta na proste i przystępne kino przygodowe. Z filmem „Kingsman: Tajne służby” jest podobnie, ale z kilkoma drobnymi różnicami. Przede wszystkim spora część Kingsmanów jest starszej daty i raczej bliżej im do emerytury niż do lat świetności. W trakcie rozwoju fabuły oglądamy zmianę pokoleniową w drużynie tajnych agentów i uważam, że ogląda się to całkiem przyjemnie. Jeśli nastawisz się na prostą historię z uwielbianą przez masy nieuzasadnioną przemocą.
Historia tajnych służb, wolnych od politycznych i biurokratycznych nacisków (ciekawe jak im się to niby udało?), ukazana jest przez pryzmat agenta Harry'ego Harta, który próbując spłacić dług życia względem dawnego przyjaciela, pomaga jego synowi i rekrutuje go na stanowisko Kingsmana. Eggsy, bo tak ma na imię chłopak, jest jednym z tych „zdolnych ale leniwych”, którego przeciwności losu dodatkową rzucają nie tam, gdzie zasługuje być. Nieprzyjemny ojczym i niezbyt rozgarnięta matka to problemy, które zdecydowanie go przerastają, jednak kradzież samochodu i ucieczka przed policją to raczej jego codzienność. „La Cucaracha” to w zasadzie bardziej gra zręcznościowa niż planszowa, ponieważ najbardziej liczy się tutaj refleks i strategiczne myślenie. Gra polega na przeprowadzeniu zabawkowego karalucha przez labirynt sztućców w taki sposób, aby wpadł w naszą pułapkę. Za każde zakończone sukcesem złapanie karalucha, dostajemy punkt i w ten sposób torujemy sobie drogę ku zwycięstwu.
Zasady gry są banalnie proste, dzięki czemu nawet najmłodsi załapią je w mig. Sama rozgrywka jest bardzo emocjonująca, ponieważ karaluch na gumowych nóżkach zachowuje się jak żywy i ciężko przewidzieć jego ruchy. Początek „Przebudzenia” jest dość sztampowy, żeby nie powiedzieć że jest kliszą w najczystszej postaci. Lee Archer to wyklęta z Amerykańskiej Narodowej Służby Oceanicznej i Meteorologicznej badaczka głębin mórz i oceanów. Została odsunięta na bok, po aktywnej walce przeciwko rządowi, który prowadził nieetyczne według niej badania. Teraz jednak to rząd potrzebuje jej pomocy i obiecuje przywrócenie jej do łask za tydzień jej pracy. Wspomniałem już że Lee jest rozwiedziona i ma słaby kontakt z synem na którym bardzo jej zależy?
Później całe szczęście jest już lepiej. Przedstawicielem władzy, który przybył po panią doktor jest nie mówiący całej prawdy i jednocześnie wzbudzający sympatię agent Cruz. Dosłownie porywa Lee z jej stanowiska pracy aby zabrać ją do bardzo tajnej podwodnej bazy. Rysunki Murphy'ego dopiero w podwodnych scenach pokazują pazur, gdzie zabawa światłocieniem świetnie obrazuje chłód i izolację bazy a jednocześnie ogromną przestrzeń w ujęciach na zewnątrz. Stonowane kolory przywodzą na myśl trochę klimat z filmu „Obcy” zwłaszcza po tym, gdy agent Cruz pokazał Lee i innym badaczom powód dla którego ich tam ściągnął. Baśnie braci Grimm są bardzo wdzięcznym tematem do adaptacji filmowych, a gdyby połączyć to jeszcze z musicalem? Reżyser Rob Marshall postanowił spełnić dla nas tę wizję, pod skrzydłami Disneya w otoczeniu świetnej obsady. Założenie było takie, żeby zmieszać cztery baśnie razem i za pomocą piątej, autorskiej opowieści i śpiewania, skleić je w całość. Na ruszcie znalazły się historie Czerwonego Kapturka, Roszpunki, Kopciuszka i jako jedyna baśń spoza twórczości braci Grimm- Jaś i jego magiczna fasola.
Więc co kryje w sobie las? Jego ścieżki rozbrzmiewają przede wszystkim wyśpiewanymi pragnieniami i niespełnionymi marzeniami bohaterów, poszczególnych opowieści, dla których spoiwem będzie piekarz(James Corden) i jego żona(Emily Blunt). Nieświadomi klątwy, przez którą nie mogą mieć dzieci, żyją skromnie ale szczęśliwie, wspólnie pracując w piekarni. Pewnego dnia odwiedza ich nieproszony gość- Wiedźma, która objaśnia, że jeśli para nie zdobędzie dla niej kilku przedmiotów, klątwa nigdy nie zostanie ściągnięta i żona piekarza nigdy nie zajdzie w upragnioną ciąże. Riggan Thomson to aktor z latami doświadczenia, którego gwiazda zdecydowanie już przygasła. Dawno temu wcielił się w postać kultowego do dziś Birdmana i za nic świat nie potrafił przez te wszystkie lata dostrzec w nim nic więcej, niż faceta z supermocami w kostiumie ptaka. Dość frustrujące i niezbyt przyjemne. Riggan jednak, grany przez Michaela Keatona, nie poddaje się i walczy o drugie otwarcie, chce wystawić swoją sztukę na Broadwayu. Wydawałoby się na pierwszy rzut oka, że jeśli cyrk jest jego, małpy też, co może pójść nie tak? Okazuje się, że całkiem sporo.
I o tym właśnie jest dla mnie „Birdman”, o walce z całym światem o siebie i to kim chcemy być i kim chcemy się stać. Trzeba przyznać że Riggan Thomson to twardy gość, który chce postawić na swoim niemal za wszelką scenę. Skutkiem takiej postawy jest życie w wiecznym stresie, właściwie na krawędzi załamania nerwowego. Nie pomaga na pewno fakt, że jednemu z głównych aktorów niedługo przed premierą spadający reflektor rozbija głowę, a córka Sam(w tej roli Emma Stone i jej mangowe oczy) ma swojego ojca za niepotrzebnego nieudacznika. |
Czarna dziurato blog o książkach, komiksach, filmach, muzyce i o wszystkim, co naszym zdaniem jest warte napisania. Archiwum bloga:
października 2016
Tagi:
Wszystkie
|