Przede wszystkim fabuła. Początek jest obiecujący, poznajemy fragment historii legendarnego pierwszego mutanta i jest to zrobione w umiejętny i ciekawy sposób. Akcja ma miejsce w starożytnym Egipcie, w oparach faraońskiej władzy i cieniu piramid. Apocalypse znany także jako En Sabah Nur z każdą kolejną sceną zostaje jednak obdarty z mitologicznej boskości, stając się niemal zagubionym reliktem przeszłości, a nie potężnym mutantem, którym być powinien. Szczęście w nieszczęściu jest takie, że wcielający się w niego aktor, czyli Oscar Isaac, wykreował tę postać na taką, jaka powinna w moim odczuciu być – jednak nawet najlepszy aktor nie wygra ze słabym scenariuszem.
Rozwiązania fabularne są na tyle słabe i rozczarowujące, że do wspomnianej we wstępie animacji film nie ma nawet startu. Co więcej, wszystko zostało tak rozwiązane, że cały film mógłby właściwie nie powstać. Mamy tutaj podobny błąd do tego z Władcy Pierścieni, gdzie bohaterowie mogli polecieć na wielkich orłach prosto do wulkanu pośrodku Mordoru i zniszczyć legendarny pierścień. Tutaj, Xavier i ekipa mają dokładnie takie samo wyjście, tylko zamiast orła mają Feniksa.
Co na plus? W sumie niewiele. Nowe nabytki szkoły Xaviera budują podwaliny pod kolejne filmy z uniwersum, odstawiając na boczny tor takie tuzy gatunku jak Wolverine. Jean Grey, Cyclop i Nighcrawler wypadają całkiem nieźle, gdzieś tam w tle majaczy Jubilee, co można odczytać jako obietnicę zmian i wywrócenia świata X-Men do góry nogami w przyszłości. Zobaczymy co z tego wyjdzie, na razie film z moim odczuciu skradł (znowu) Quicksilver, którego scena to istny majstersztyk! To chyba jedyny, naprawdę mocny punkt programu w X-Men: Apocalypse. Chyba że czujesz silny związek z Polską – wtedy Twoja polskość zostanie połechtana całkiem sporą ilością łamanej polszczyzny i polskości samej w sobie.
Najnowsza część przygód X-Men to cień dwóch poprzednich filmów. Wydaje się, że ambicja projektu i wprowadzenie masy nowych postaci w pewien sposób spłyciły film. Wielka szkoda, ponieważ jest to moje ulubione uniwersum komiksowe, jednak po apokalipsie, nie patrzę w przyszłość przez różowe okulary, a raczej przez Ray Bany Cyclopsa.