Osobliwy dom Pani Peregrine to dość banalna historia o poszukiwaniu swojego miejsca, odmienności i przygodzie. Głównym bohaterem jest niejaki Jake, którego dziadek ginie w tajemniczych okolicznościach, po czym chłopak ma doła, który przechodzi mu, gdy odkrywa, że wszystkie fantastyczne opowieści o niesamowitym domu z mieszkańcami mającymi nadprzyrodzone zdolności z dzieciństwa przytaczane przez ukochanego dziadka jednak nie były wytworem jego wyobraźni.
Od strony fabularnej los głównego bohatera żywo przypomina mi Edwarda Nożycorękiego – Jake jako wychowany w dużej mierze przez dziadka chłopak wyrósł na dziwaka i odludka i aby czuć się akceptowanym musi szukać swojego miejsca, w czym pomaga mu jego osobliwość (czyli niezwykła zdolność, jaką trzeba posiadać, aby móc wejść do domu Pani Peregrine). Wystarczy Johny'ego Deppa zamienić na nudnego nastolatka, strzyżenie za pomocą palców – nożyczek na widzenie potworów i voilà! Nowy film Tima Burtona gotowy.
Nie do końca jest też dla mnie zrozumiałe, do kogo skierowany jest ten film, poza oczywiście wiernymi fanami Burtona. Historia jest na tyle prosta a w sumie nawet nudnawa, że nie przyciągnie do kin dojrzałych widzów a z drugiej strony strona wizualna momentami wieje taką grozą, która raczej nie jest kierowana do najmłodszych.
To, co zagrało to zdecydowanie rola Evy Green jako tytułowej Pani Peregrine, podobać się może również Samuel L. Jackson jako (ekhm) czarny charakter. Brawa należą się też za charakteryzacje i scenografię, ale to już są elementy, do których wysokiej jakości Burton zdążył nas już przyzwyczaić i tutaj całe szczęście nie jest inaczej.
Film jest adaptacją książki o tym samym tytule autorstwa Ransoma Riggsa. Niestety nie czytałem powieści, aby móc porównać do niej film, jeśli masz lekturę za sobą zostawa komentarz, chętnie dowiem się jak wygląda wierność ekranizacji względem książki.
Podsumowując: uważam, że ten film to dość przyjemna wizualnie i miałka fabularnie strata czasu a karierę Burtona może już chyba tylko uratować Rodzina Addamsów.