Poruszana tematyka jest jednym z filarów ludzkości, bo na nienawiści do przedstawicieli własnego gatunku znamy się jak nikt. Kuriozalny jest fakt, zresztą cały film trochę taki jest, że pomimo iż jest to kino drogi, to mentalnie bohaterowie stoją w miejscu. Gdy mają szansę na wzbicie się na wyższy poziom człowieczeństwa poprzez nieugięte wstawiennictwo za bliźnim, nie podejmują walki i wracają do domu. Ich los został jednak przypieczętowany dużo wcześniej, gdy konstabl mówi swojemu synowi, że w przyszłości ludzie o nich zapomną i wcale nie będą uważać, że jego praca uczyniła ich życie łatwiejszym.
Dwa główne atuty Aferim! to poczucie humoru i zdjęcia. Praca kamery jest po prostu piękna, chociaż w większości scen możemy podziwiać jedynie statyczne ujęcia, to wszystko to zrobione jest ze smakiem i w wizualnie zapierającej dech w piersi kompozycji. Mało jest w Aferim! przybliżeń, przez co widz może wczuć się w rolę bezstronnego obserwatora. Poprzez ten zabieg zbudowany został także pewien dystans do głównych bohaterów – można czuć do nich sympatię czy wstręt, jednak ich los był mi raczej obojętny, ponieważ bardzo szybko dotarło do mnie, że ich ciała i gesty są tylko personifikacją pewnej znajdującej się na wymarciu postawy obywatelskiej.
Chwilami dokuczają dłużyzny i przeciągnięte do granic ujęcia, czasami wieje też po prostu nudą, jednak nie jest to jakoś specjalnie dokuczliwe czy drażniące. Bardziej w sumie zastanawiam się co ten film mógł wnieść do gatunku kina drogi i jaki jest jego główny przekaz, bo w dwa dni po obejrzeniu jeszcze tego nie wymyśliłem. Film nadrabia jednak poczuciem humoru, którego jest sporo i na wysokim poziomie, więc można mu wybaczyć niektóre z niedociągnięć.
Aferim! obejrzałem z przyjemnością, ponieważ uwielbiam czarno-białe filmy, w których teoretycznie niewiele się dzieje a to ile widz z nich wyciągnie, zależy wyłącznie od niego samego.