Ameryka to bez wątpienia kraj z najlepszym działem public relations na świecie. Hollywood i filmie przez nie produkowane stanowią solidną podstawę kreacji wizerunki Ameryki, jaki wypływa w świat. To z filmów wiadomo, że jest to nieustraszona nacja, która nie negocjuje z terrorystami i nigdy przenigdy się nie poddaje. Z moich obserwacji wynika jeszcze jeden drobny fakt: Amerykanom bardzo ciężko przychodzi przyznanie się do błędu, jednak zamienianie go w widowisko katastroficzne jest już o wiele łatwiejsze. W moich oczach dzieckiem takiego nastawienia jest właśnie Żywioł. Deepwater Horizon.
Zaskoczony wieloma pozytywnymi opiniami o tym filmie postanowiłem się dziś wybrać do kina. Nie przepadam za kinem katastroficznym, ponieważ poza oczywistą widowiskowością oferuje one przeważnie spore pokłady schematyczności w kwestii fabularnej i emocjonalne znęcanie się na widzu. Wymuszanie wręcz współczucia dla bohaterów wielkich tragedii jest jednocześnie ciosem poniżej pasa i genialnym ruchem, bo przecież jak się nie wzruszyć, gdy kochający ojciec (Mark Wahlberg) walczy o przetrwanie na płonącej platformie wiertniczej mając w myślach swoją żonę i córkę?
Niestety, całość wypadła tak jak myślałem – bardzo przeciętnie w ogólnym rozrachunki i może minimalnie lepiej w swoim gatunku. Płonąca platforma Deepwater Horizon stała się tylko kolejnym tłem dla amerykańskiej flagi. To pocztówka tej produkcji i główny przekaz, którym jako pochłaniacz filmów wszelakich jestem znudzony i odbieram niemal jako potwarz. Ile można wałkować temat?
Trzeba jednak przyznać, że platforma płonie bardzo ładnie i widowiskowo. Temu nie da się zaprzeczyć. Efekty specjalne stoją na przyzwoitym poziomie, wszystko brzmi, wygląda, płonie i przewraca się tak, jak powinno.
Przed seansem liczyłem na naprawdę ciekawe kino, w końcu takie nazwiska jak Malkovich, Russell i Wahlber właśnie do czegoś zobowiązują. Panowie wywiązali się bardzo dobrze ze swoich ról, jednak ograniczony scenariusz nie pozwolił nikomu specjalnie rozwinąć skrzydeł. Na czym polega owo ograniczenie? Film skupia się właściwie na samej katastrofie i ucina się brutalnie zaraz po niej, a przecież sednem sprawy mogłyby być (uważam, że od strony opowiadanej historii i moralności wyszłoby to filmowi i jego twórcom na dobre) opłakane w skutkach konsekwencje wydarzeń na Deepwater Horizon. Katastrofa ekologiczna, jaka wtedy miała miejsce zamieniła Zatokę Meksykańską w prawdziwe cmentarzysko zwierząt tam żyjących.
Nie wiem czemu, ale trochę z zaskoczeniem przyjąłem fakt, że bohater Johna Malkovicha jako pracownik BP, czyli firmy odpowiedzialnej za Deepwater Horizon, nosi polówkę z logiem firmy! W sumie i tak pewnie powstały dziesiątki filmów dokumentalnych i stwierdzono, że bardziej wizerunkowi firmy nie da się zaszkodzić a przyznanie do błędu zacznie odbudowywać dobre imię firmy. Szkoda, że jest to bicie się w pierś na pół gwizdka, ponieważ zdecydowanie brakuje tutaj ciągu dalszego.
Rozumiem, dlaczego ten film ma całkiem niezłą średnią ocen na różnych portalach filmowych. Efekty i obsada zrobiły swoje. Dla mnie to jednak zdecydowanie zbyt mało, ponieważ jak na film, na którego początku widzimy napis „oparte na autentycznych wydarzeniach” podejście do faktów jest dość ograniczone i przez to bardzo stronnicze. Odbiera to w moich oczach tej konkretnej produkcji sporo uroku, wiarygodności i realizmu. Zamiast wybierać się do kina na Deepwater Horizon lepiej iść do kina na Wołyń Smarzowskiego a o tragedii amerykańskiej platformy obejrzeć sobie film dokumentalny, na przykład ten:
Przed seansem liczyłem na naprawdę ciekawe kino, w końcu takie nazwiska jak Malkovich, Russell i Wahlber właśnie do czegoś zobowiązują. Panowie wywiązali się bardzo dobrze ze swoich ról, jednak ograniczony scenariusz nie pozwolił nikomu specjalnie rozwinąć skrzydeł. Na czym polega owo ograniczenie? Film skupia się właściwie na samej katastrofie i ucina się brutalnie zaraz po niej, a przecież sednem sprawy mogłyby być (uważam, że od strony opowiadanej historii i moralności wyszłoby to filmowi i jego twórcom na dobre) opłakane w skutkach konsekwencje wydarzeń na Deepwater Horizon. Katastrofa ekologiczna, jaka wtedy miała miejsce zamieniła Zatokę Meksykańską w prawdziwe cmentarzysko zwierząt tam żyjących.
Nie wiem czemu, ale trochę z zaskoczeniem przyjąłem fakt, że bohater Johna Malkovicha jako pracownik BP, czyli firmy odpowiedzialnej za Deepwater Horizon, nosi polówkę z logiem firmy! W sumie i tak pewnie powstały dziesiątki filmów dokumentalnych i stwierdzono, że bardziej wizerunkowi firmy nie da się zaszkodzić a przyznanie do błędu zacznie odbudowywać dobre imię firmy. Szkoda, że jest to bicie się w pierś na pół gwizdka, ponieważ zdecydowanie brakuje tutaj ciągu dalszego.
Rozumiem, dlaczego ten film ma całkiem niezłą średnią ocen na różnych portalach filmowych. Efekty i obsada zrobiły swoje. Dla mnie to jednak zdecydowanie zbyt mało, ponieważ jak na film, na którego początku widzimy napis „oparte na autentycznych wydarzeniach” podejście do faktów jest dość ograniczone i przez to bardzo stronnicze. Odbiera to w moich oczach tej konkretnej produkcji sporo uroku, wiarygodności i realizmu. Zamiast wybierać się do kina na Deepwater Horizon lepiej iść do kina na Wołyń Smarzowskiego a o tragedii amerykańskiej platformy obejrzeć sobie film dokumentalny, na przykład ten:
PS. Prawie zapomniałem: gratuluję „Żywiołu” polskiemu tłumaczowi...
Szymon Szeliski