Z komediami francuskimi nigdy nie miałam specjalnej styczności, oprócz tych najbardziej oklepanych produkcji typu Taxi czy dzieła Louisa De Funesa. Ale gdzieś z tyłu głowy na hasło "francuska komedia" zawsze reagowałam uśmiechem i przekonaniem że ich filmy są na wysokim poziomie. Dlatego kiedy zobaczyliśmy w kinie zwiastun do "Za jakie grzechy dobry Boże" zgodnie stwierdziliśmy, że trzeba się wybrać bo na pewno będzie przezabawne. Trailer był dobrze zmontowany i zapowiadał dużo śmiechu. Ale jak już wiem nie od dziś - i nie rozumiem, czemu wciąż się na to nabieram - wierząc trailerom, można dać się wpuścić w niezłe maliny.
Film opowiada o starym małżeństwie, które żyje w przekonaniu o tym, że są tolerancyjnymi i liberalnymi ludźmi. Jednak, jak się okazuje, nie tylko w Polsce starsi ludzie nie potrafią zrozumieć, że młodzi niekoniecznie chcą się wybrać do kościoła czy jest im obojętne, jakiego koloru skóry jest ich wybranek. Bo właśnie o wybranków ich czterech córek chodzi. Z każdym małżeństwem kolejnej latorośli starsi państwo podupadają na zdrowiu widząc, za kogo wychodzą ich ukochane dziewczynki. A trzeba przyznać, że jest to całkiem niezły kolaż. Mamy Chińczyka, Araba i Żyda. Zrobienie najzwyklejszej kolacji dla całej rodziny staję się wielkim problemem, a i młodzi nie wykazują się specjalną tolerancją - niedzielne spotkanie szybko przeobraża się w rodzinną kłótnię, bo mężczyźni nie potrafią przeskoczyć ponad swoimi uprzedzeniami.
Trzeba przyznać, że biorąc pod uwagę wielokulturowość Francji czy Paryża, jest to film jak najbardziej aktualny. Przedrzeźnia Francuzów, kpiąc z ich "europejskości" i uwydatniając ich przywary. Początek filmu skupia się na starych, więc tłumaczymy sobie, że pewnych pokoleń już nie zmienimy, Jednak oglądając kłótnię przy stole, widz zaczyna się zastanawiać, czy tak naprawdę kwestia uprzedzeń rasowych i religijnych kiedykolwiek minie?
Jakby cała rodzina nie miała wystarczająco dużo zmartwień na głowie, ich ostatnia córka, w której pokładali swoje wszystkie nadzieje ogłasza, że się zaręczyła. Jej wybrankiem jest nikt inny, jak czarnoskóry katolik. Najzabawniejsze w całej tej sytuacji jest to, że jego rodzice (a raczej ojciec) też jest okrutnym rasistą i nie zgadza się na ślub z białą dziewczyną.
Film ma sporo zabawnych scen, jednak jest jak najbardziej poprawny politycznie i nawet żarty dotyczące rasy czy wyznania są dosyć ostrożne. Trochę śmiechu będzie, jednak wszystko w granicach dobrego smaku. Pomijając kilka naprawdę nielogicznych scen, z ręką na sercu mogę powiedzieć, że film nie był taki zły. A wierzcie mi na słowo, wiem co to jest zły film - ostatni byłam na Dzień Dobry, Kocham Cię.
Agata
Trzeba przyznać, że biorąc pod uwagę wielokulturowość Francji czy Paryża, jest to film jak najbardziej aktualny. Przedrzeźnia Francuzów, kpiąc z ich "europejskości" i uwydatniając ich przywary. Początek filmu skupia się na starych, więc tłumaczymy sobie, że pewnych pokoleń już nie zmienimy, Jednak oglądając kłótnię przy stole, widz zaczyna się zastanawiać, czy tak naprawdę kwestia uprzedzeń rasowych i religijnych kiedykolwiek minie?
Jakby cała rodzina nie miała wystarczająco dużo zmartwień na głowie, ich ostatnia córka, w której pokładali swoje wszystkie nadzieje ogłasza, że się zaręczyła. Jej wybrankiem jest nikt inny, jak czarnoskóry katolik. Najzabawniejsze w całej tej sytuacji jest to, że jego rodzice (a raczej ojciec) też jest okrutnym rasistą i nie zgadza się na ślub z białą dziewczyną.
Film ma sporo zabawnych scen, jednak jest jak najbardziej poprawny politycznie i nawet żarty dotyczące rasy czy wyznania są dosyć ostrożne. Trochę śmiechu będzie, jednak wszystko w granicach dobrego smaku. Pomijając kilka naprawdę nielogicznych scen, z ręką na sercu mogę powiedzieć, że film nie był taki zły. A wierzcie mi na słowo, wiem co to jest zły film - ostatni byłam na Dzień Dobry, Kocham Cię.
Agata