Nowa część przygód Jamesa Bonda jest jedną z najgorętszych filmowych premier tego roku. Spectre miało wszelki potencjał, aby być jedną z najlepszych części o przygodach agenta z licencją na zabijanie. Sam Mendes po nakręceniu bardzo udanego Skyfall podejmuję próbę przeskoczenia samego siebie, a robi to, kompletując bardzo interesującą obsadę – Monica Bellucci jako „dziewczyna gangstera”, Christoph Waltz w roli czarnego charakteru, Ralph Fiennes jako M i oczywiście Daniel Craig jak Bond.
Zacznę od tego, że miałem złe przeczucia co do tego filmu. Wszystko zaczęło się od ujawnienia motywu przewodniego nagranego przez Sama Smitha pt. „Writing's on the wall”. Dla mnie utwór jest niezwykle mdły i chociaż w kilku momentach potrafi wywołać emocje, to nie umywa się do najlepszych bondowskich piosenek. Ten utwór był jak omen.
Spectre rozpoczyna się od naprawdę dobrej sceny akcji, stworzonej na zasadzie efektu domina – na początku nic nie zwiastuje tego, czego za chwilę będziemy świadkami, jednak z każdym kolejnym krokiem Bonda i uwieszonej na nim dziewczyny, scena z Meksyku nabiera tempa. Wstęp jest naprawdę niezły, spełnia wszystkie oczekiwania i daję nadzieję, na naprawdę dobry film.
Niestety, rzeczywistość jest zupełnie inna. Spectre to bardzo rozwleczony film akcji, w którym efektownych scen nie ma wcale aż tak wiele. Gdy pomyślę o tym z perspektywy czasu, niepokojący jest nadzwyczaj wyrównany stosunek scen akcji i product placementu. Oczywiście, Bond bez Astona Martina i Martini nie byłby tym, kim jest, jednak jako przeciwwagę dobrze byłoby zobaczyć więcej wybuchów, pościgów, bijatyk czy scen około łóżkowych. Tymczasem, dostajemy kontynuację analizy przeszłości Jamesa, która co prawda łączy w ciekawy sposób kilka wątków z poprzednich filmów, ale jest najzwyczajniej w świecie mało interesująca. Nie wiem jak Ty, ale ja od filmu z Bondem nie oczekuję jego dogłębnej psychoanalizy i podania na tacy przyczyn jego obecnych zachowań, mających korzenie w dzieciństwie. To trochę takie dorabianie ideologii na siłę w moim odczuciu, nieudana próba dodania głębi postaci Bonda, który nigdy nie był nikim ponad skutecznym szpiegiem ze sporym urokiem osobistym i toną gadżetów.
Niestety, rzeczywistość jest zupełnie inna. Spectre to bardzo rozwleczony film akcji, w którym efektownych scen nie ma wcale aż tak wiele. Gdy pomyślę o tym z perspektywy czasu, niepokojący jest nadzwyczaj wyrównany stosunek scen akcji i product placementu. Oczywiście, Bond bez Astona Martina i Martini nie byłby tym, kim jest, jednak jako przeciwwagę dobrze byłoby zobaczyć więcej wybuchów, pościgów, bijatyk czy scen około łóżkowych. Tymczasem, dostajemy kontynuację analizy przeszłości Jamesa, która co prawda łączy w ciekawy sposób kilka wątków z poprzednich filmów, ale jest najzwyczajniej w świecie mało interesująca. Nie wiem jak Ty, ale ja od filmu z Bondem nie oczekuję jego dogłębnej psychoanalizy i podania na tacy przyczyn jego obecnych zachowań, mających korzenie w dzieciństwie. To trochę takie dorabianie ideologii na siłę w moim odczuciu, nieudana próba dodania głębi postaci Bonda, który nigdy nie był nikim ponad skutecznym szpiegiem ze sporym urokiem osobistym i toną gadżetów.
Podobno to jak atrakcyjny dla publiki jest bohater, definiuje jego nemezis. W Spectre rolę czarnego charakteru przyjął, wydawałoby się stworzony do tej roli, Christoph Waltz. Odkryty przez Quentina Tarantino, próbuje rozciągnąć swoje 5 minut wielkiej sławy do granic możliwości i wydaje mi się, że Spectre jest jednym z ostatnich filmów, gdzie gra on na jedną nutę. Jako złoczyńca wypada słabo, źle i blado, co obniża atrakcyjność przygody Bonda w znaczny sposób. Były momenty, takie przestoje w grze Waltza, że nie mogłem go znieść na ekranie, ponieważ był jakby nieobecny i zupełnie nijaki. Jego postać jest bardzo wycofana i powściągliwa, co w połączeniu z aparycją Waltza daje według mnie efekt niemal komiczny i zupełnie odwrotny od tego, jaki chcieli osiągnąć twórcy.
Spectre posiada kilka elementów, które wyszły dobrze – na przykład zdjęcia. Bardzo urokliwe widoki Austrii, zadziwiająco żywotny festiwal umarłych w Meksyku, Rzym i bezkres pustyni – m.in. takie widoki możemy podziwiać wraz z Jamesem Bondem w tej części jego przygód.
Nieźle poradziła też sobie odtwórczyni głównej roli żeńskiej, Léa Seydoux, której postać nie jest do końca klasyczną dziewczyną Bonda, pod którą nogi uginają się już po jednym jego spojrzeniu, a po drugim ona już rozgrzewa łóżko. Madeleine Swann to kobieta silna, która próbuje dorównać Bondowi kroku i stanowi przeciwieństwo zagubionej owieczki.
Fanów serii ucieszą też liczne nawiązania do klasycznych filmów o przygodach asa Jej Królewskiej Mości. Są to drobne rzeczy, kręcące się głównie wokół charakteryzacji, sposobu bycia „tych złych” i używania niewielu zupełnie nowoczesnych gadżetów na rzecz tych bardziej klasycznych, jak wybuchający zegarek, który poza tym, że wybucha, wskazuje tylko godzinę.
Fabularnie Spectre jest średniakiem, niewyróżniającym się niczym specjalnym. Co ciekawe, jeden z głównych wątków, czyli kres programu tajnych agentów 00, ląduje zaskakująco blisko fabuły ostatniego Mission: Impossible. W mojej ocenie film z Tomem Cruisem bije na głowę Spectre pod każdym względem i szczerze liczę, że nie jest to ostatni raz, gdy Daniel Craig wciela się w tę rolę, ponieważ takie z nią pożegnanie byłoby niegodne.
Spectre posiada kilka elementów, które wyszły dobrze – na przykład zdjęcia. Bardzo urokliwe widoki Austrii, zadziwiająco żywotny festiwal umarłych w Meksyku, Rzym i bezkres pustyni – m.in. takie widoki możemy podziwiać wraz z Jamesem Bondem w tej części jego przygód.
Nieźle poradziła też sobie odtwórczyni głównej roli żeńskiej, Léa Seydoux, której postać nie jest do końca klasyczną dziewczyną Bonda, pod którą nogi uginają się już po jednym jego spojrzeniu, a po drugim ona już rozgrzewa łóżko. Madeleine Swann to kobieta silna, która próbuje dorównać Bondowi kroku i stanowi przeciwieństwo zagubionej owieczki.
Fanów serii ucieszą też liczne nawiązania do klasycznych filmów o przygodach asa Jej Królewskiej Mości. Są to drobne rzeczy, kręcące się głównie wokół charakteryzacji, sposobu bycia „tych złych” i używania niewielu zupełnie nowoczesnych gadżetów na rzecz tych bardziej klasycznych, jak wybuchający zegarek, który poza tym, że wybucha, wskazuje tylko godzinę.
Fabularnie Spectre jest średniakiem, niewyróżniającym się niczym specjalnym. Co ciekawe, jeden z głównych wątków, czyli kres programu tajnych agentów 00, ląduje zaskakująco blisko fabuły ostatniego Mission: Impossible. W mojej ocenie film z Tomem Cruisem bije na głowę Spectre pod każdym względem i szczerze liczę, że nie jest to ostatni raz, gdy Daniel Craig wciela się w tę rolę, ponieważ takie z nią pożegnanie byłoby niegodne.
Szymon Szeliski