Świat za południową granicą Stanów Zjednoczonych wydaje się jakąś bezprawną dżunglą, gdzie żyją same bestie, utrzymujące się z handlu narkotykami i kobietami. Ile jest w tym prawdy, nie wiem. Wiem jednak, że jako typowy odbiorca amerykańskiej popkultury jestem karmiona takimi obrazami bardzo regularnie, czy to w serialach, czy mocnych, sensacyjnych filmach. Do kanonu tychże obrazów ma wejść Sicario. Ale o co tak naprawdę chodzi tym razem?
Zanim przejdę do konkretniejszej opinii na temat filmu, chciałam na chwilę pochylić się nad genialnymi opisami naszych rodzimych dystrybutorów. O tym, jak świetnie skrócić fabułę i nie wyjaśniać największego zwrotu akcji filmu, możemy się przekonać choćby na przykładzie opisu Sicario:
"Młoda agentka FBI Kate Macer przyłącza się do supertajnej akcji CIA mającej na celu pojmanie szefa wielkiego meksykańskiego kartelu narkotykowego. Macer stopniowo poznaje szczegóły operacji, która często ociera się o granicę prawa i moralności, prowadząc do najgłębszych czeluści przestępczego piekła. Przewodnikiem po jego kolejnych kręgach będzie dla Macer tajemniczy współpracownik CIA o meksykańskim pochodzeniu, zwany "konsultantem", który jak się okaże ma dla całej akcji kluczowe znaczenie. Jego prawdziwa tożsamość będzie dla Macer największym szokiem."
Po prostu wow.
Jako że już z fabułą jesteście całkiem nieźle zapoznani, pominę jej przypominanie. Sicario to film, który przede wszystkim robi wrażenie pod względem wizualnym i muzycznym (naprawdę nie potrafię powiedzieć, która warstwa jest lepsza, dlatego uznajmy, że obie są równie genialne i świetnie się uzupełniają). Niestety, to, co mogłoby się wydawać najważniejsze, czyli fabuła - kuleje przeokrutnie.
Nie jestem fanką tego typu kina, dlatego nie oglądam namiętnie wszystkich filmów z agentami CIA i FBI w roli głównej. Mimo to, od początku potrafiłam przewidzieć, co się wydarzy, naprawdę, naprawdę nic mnie w tym filmie nie zaskoczyło i tym bardziej nie zszokowało - nawet trupy schowane w ścianach.
"Młoda agentka FBI Kate Macer przyłącza się do supertajnej akcji CIA mającej na celu pojmanie szefa wielkiego meksykańskiego kartelu narkotykowego. Macer stopniowo poznaje szczegóły operacji, która często ociera się o granicę prawa i moralności, prowadząc do najgłębszych czeluści przestępczego piekła. Przewodnikiem po jego kolejnych kręgach będzie dla Macer tajemniczy współpracownik CIA o meksykańskim pochodzeniu, zwany "konsultantem", który jak się okaże ma dla całej akcji kluczowe znaczenie. Jego prawdziwa tożsamość będzie dla Macer największym szokiem."
Po prostu wow.
Jako że już z fabułą jesteście całkiem nieźle zapoznani, pominę jej przypominanie. Sicario to film, który przede wszystkim robi wrażenie pod względem wizualnym i muzycznym (naprawdę nie potrafię powiedzieć, która warstwa jest lepsza, dlatego uznajmy, że obie są równie genialne i świetnie się uzupełniają). Niestety, to, co mogłoby się wydawać najważniejsze, czyli fabuła - kuleje przeokrutnie.
Nie jestem fanką tego typu kina, dlatego nie oglądam namiętnie wszystkich filmów z agentami CIA i FBI w roli głównej. Mimo to, od początku potrafiłam przewidzieć, co się wydarzy, naprawdę, naprawdę nic mnie w tym filmie nie zaskoczyło i tym bardziej nie zszokowało - nawet trupy schowane w ścianach.
Najbardziej drażni główna bohaterka, która niby główną bohaterką nie jest. Z jednej strony jest agentką FBI, która działa tylko w terenie, jest twarda, jak na twardą kobietę w szeregach FBI przystało, kocha swoją pracę tak bardzo, że aż wzięła rozwód i ma tylko jeden stanik. Z drugiej jednak strony jest okropną sztywniarą, która nie rozumie, że w tej pracy nie zawsze wszystko jest czarne albo białe. Co gorsza, nie potrafi i nie chce tego zrozumieć przez cały film. Emily Blunt nie była w tej roli też specjalnie porywająca, dlatego kompletnie nie rozumiem głosów, że to jej szansa na Oscara.
Jej towarzysze nie są jednak mniej irytujący. Doświadczeni agencji CIA, którzy zjedli na takich akcjach zęby, chodzą w klapkach i rozmawiają o erekcji przy świeżych trupach. Bardziej subtelnie po prostu nie dało się pokazać tych różnic pomiędzy bohaterami. Tu akurat dobór aktorów jest świetny, bo Josh Brolin ze swoją aparycją pasuje do klimatu idealnie. Natomiast Benizio Del Toro mówi po hiszpańsku i ma wyłączność na takie role, więc czego chcieć więcej?!
Wróćmy do zachwytów. Zdjęcia to prawdziwy majstersztyk, a pierwsze 15 minut po prostu wgniata w fotel. Widać, że Villeneuve lubi ujęcia z lotu ptaka, może nawet trochę z nimi przesadza, ale mi to akurat nie przeszkadzało. Panoramy granicy amerykańsko-meksykańskiej powalają na kolana. Muzyka jest po prostu genialna, co naprawdę mnie zaskoczyło - może nie spodziewałam się tego po takim filmie, może moja czujność została uśpiona przez wszystkie produkcje i trailery z dokładnie tymi samymi motywami muzycznymi?
Naprawdę ciężko mi ocenić Sicario - to bardzo nierówny film. Może niekoniecznie w kinie, ale sprawdźcie sami :)
P.s. Jak można zauważyć, plakaty też mieli całkiem niezłe.
Jej towarzysze nie są jednak mniej irytujący. Doświadczeni agencji CIA, którzy zjedli na takich akcjach zęby, chodzą w klapkach i rozmawiają o erekcji przy świeżych trupach. Bardziej subtelnie po prostu nie dało się pokazać tych różnic pomiędzy bohaterami. Tu akurat dobór aktorów jest świetny, bo Josh Brolin ze swoją aparycją pasuje do klimatu idealnie. Natomiast Benizio Del Toro mówi po hiszpańsku i ma wyłączność na takie role, więc czego chcieć więcej?!
Wróćmy do zachwytów. Zdjęcia to prawdziwy majstersztyk, a pierwsze 15 minut po prostu wgniata w fotel. Widać, że Villeneuve lubi ujęcia z lotu ptaka, może nawet trochę z nimi przesadza, ale mi to akurat nie przeszkadzało. Panoramy granicy amerykańsko-meksykańskiej powalają na kolana. Muzyka jest po prostu genialna, co naprawdę mnie zaskoczyło - może nie spodziewałam się tego po takim filmie, może moja czujność została uśpiona przez wszystkie produkcje i trailery z dokładnie tymi samymi motywami muzycznymi?
Naprawdę ciężko mi ocenić Sicario - to bardzo nierówny film. Może niekoniecznie w kinie, ale sprawdźcie sami :)
P.s. Jak można zauważyć, plakaty też mieli całkiem niezłe.
Agata Hudomięt