Teraz nadszedł czas na pierwszy i zapewne nie ostatni film pełnometrażowy o Skipperze, Kowalskim, Szeregowym i Rico. Z dużą ulgą przyjąłem fakt, że styl graficzny filmu o pingwinach odbiega od tego co widzieliśmy w serialu- ale to raczej było oczywiste, serial ma gorszą grafikę zapewne po to, aby nie nadwyrężać budżetu... W każdym razie, pod względem wizualnym wszystko jest na swoim miejscu, a pingwiny jako młokosy są przeurocze.
Fabuła „Pingwinów z Madagaskaru” jest na dalszym planie za gagami i śmiesznymi dialogami. Niejaki Dave, który jest ośmiornicą nienawidzi wszystkich pingwinów i porywa je aby zmienić je w potwory przy użyciu specjalnej substancji. Złej ośmiornicy poszukuje oddział organizacji Północny Wiatr, któremu w drogę co chwila wchodzą pingwiny. Rodzi się coś na wzór zawodów która ekipa jest lepsza, przeplatanych momentami obopólnego zrozumienia i współpracy w drodze do celu jakim jest powstrzymanie Dave'a. Muszę przyznać, że obsadzenie w roli antagonistów ośmiornic było bardzo dobrych ruchem, bo dało to duże pole do popisu animatorom co skrzętnie zostało wykorzystane. Słabym ruchem było natomiast aż tak duże uwypuklenie roli ekipy Północnego Wiatru, którzy momentami wręcz kradną show pingwinom sprzed dzioba. Mogło to wynikać z dwóch rzeczy: świadomości twórców z poziomu spowszechnienia postaci pingwinów i/lub będziemy mieli tutaj do czynienia z dłuższą współpracą obu ekip w kolejnych, potencjalnych filmach.
Podsumowując, „Pingwiny z Madagaskaru” mają swoje momenty, ale jest to w moim odczuciu jedynie połowiczny sukces. Po cichu liczyłbym na to, w razie powstania kolejnej części, że Skipper, Kowalski, Szeregowy i Rico spotkają naprawdę godnego przeciwnika i a ich kolejna przygoda będzie inspirowana np. filmami o przygodach Bond'a. To by było coś!