Siłą takich obrazów są trzy elementy: zdjęcia, muzyka i dialogi. Do zdjęć nie sposób się przyczepić, operator ma naprawdę dobre oko i choć nie jest to poziom Idy, to jest na czym zawiesić wzrok. Statyczne kadry, czasami bardzo przeciągnięte, dla przeciętnego zjadacza popcornu będą nie do wytrzymania. Ujęć z ręki jest tutaj niewiele i przeważnie, gdy się pojawiają, mają konkretne zadanie, jak np. wzmożenie uczucia beznadziei narkotykowego głodu i narastającej w tym stanie frustracji czy wręcz paranoi.
Ścieżka dźwiękowa to również bardzo udany element tego filmu. W świetnej okołołóżkowej scenie idealnie odświeżono jeden z hitów White Lies. Jest klimatycznie, nietuzinkowo i nowocześnie. Muzyka gatunkowo rozciągnięta jest przez rock do elektroniki, bez pominięcia kulturowych odniesień do muzyki bliskiego wschodu. Nie mogę się również oprzeć wrażeniu, że postać dilera narkotyków, była mocno inspirowana na osobie Ninji z zespołu Die Antwoord – jego tatuaże, styl ubierania i poruszania się, a także muzyka, jakiej słucha, świadczą o tym dobitnie.
To, czego zabrakło to ciekawe, zapadające w pamięć dialogi. Tytułowa dziewczyna, przez większość czasu milczy jak zaklęta i przez cały film miała zaledwie jedną naprawdę udaną ścieżkę dialogową – w scenie z chłopcem spotkanym na ulicy. Oczywiście jej milczenie można usprawiedliwiać tajemniczą wampiryczną aurą i chęcią stworzenia enigmatycznej bohaterki, jednak w moim odczuciu ten zabieg nie do końca zadziałał.
Do filmu jak magnes przyciąga też stylistyka Bad City, irańskiego miasta, które stanowi egzotykę samo w sobie, a po dodaniu motywu wampirycznego otrzymujemy zarówno tort, jak i wisienkę. Plenery i wnętrza hipnotyzują widza, będąc wspaniałym tłem dla snującej się na ekranie historii.
Pochwała należy się wszystkim aktorom, którzy spisali się naprawdę dobrze. Zarówno główne postacie Arasha jak i dziewczyny czy drugoplanowe dilera i ojca Arasha zostały odegrane z przywiązaniem do szczegółów. Gdyby tylko dialogi były ciekawsze...
Fabuła jest właściwie bardzo prosta i na dobrą sprawę, film można by zamknąć w krótkim metrażu, co zresztą miało miejsce w 2011 roku. Cieszę się, że jednak zdecydowano się na pełnowymiarowy film z dwóch powodów: ciężko dotrzeć do obrazu sprzed czterech lat to raz, a dwa, że pełen metraż pozwala na wytworzenie tego leniwego, specyficznego klimatu, który uwielbiam.
Ciąg przyczynowo skutkowy w O dziewczynie, która nocą wraca sama do domu, jest z jednej strony bardzo przejrzysty, ponieważ mamy tutaj wampirzycę, która zabija i po prostu egzystuje, jednak z drugiej strony jej wybory, przez jej tajemniczość i małomówność są czasami dość nieczytelne i nie do końca wiadomo, jak dziewczyna wybiera swoje ofiary. Wszystko to jest tylko kawałami układanki pod nazwą miłości, co wiele może tłumaczyć – w końcu, gdy w grę wchodzą uczucia, nic nie jest proste i oczywiste.
O dziewczynie, która nocą wraca sama do domu to dzieło udane, jednak jest jeden mankament, który nie daje mi spokoju. Mianowicie, ktoś już taki film zrobił i zrobił to lepiej – chodzi mi o Tylko kochankowie przeżyją Jima Jarmucha właśnie. Nawet pomimo tego, że w kolorze i z udziałem znanych aktorów, film Jarmucha wychodzi z tego pojedynku zwycięsko. Nie zmienia to faktu, że O dziewczynie, to ciekawe podejście, do wałkowanej od dekad tematyki, wnoszące co nieco od siebie i zdecydowanie warte obejrzenia, przeznaczone jedynie dla specyficznego grona odbiorców.