Mark Watney to członek załogi Aresa 3, kolejnej ekspedycji załogowej na Marsa. Misja na powierzchni planety miała trwać 31 dni, a właściwie 31 soli, czyli marsjańskich odpowiedników dób, nieco dłuższych niż te ziemskie. W wyniku ogromnej burzy piaskowej Mark, inżynier i botanik, zostaje ranny i uwięziony na Czerwonej Planecie. Piątka współtowarzyszy Marka odlatuje uważając, że ten zginął w wyniku poniesionych obrażeń.
W tym momencie zaczyna się desperacka walka o przeżycie, na odległej planecie, bez jakiegokolwiek wsparcia z zewnątrz, przynajmniej na początku. Mark prowadzi dziennik, którego wpisy w dużej części tworzą treść „Marsjanina”. Opisywane są kolejne sole, niektórym zostało poświęconych po kilka wpisów, jeśli działo się coś więcej niż podczas przeciętnej doby. Na Marsie wraz z Markiem zostało sporo sprzętu, który zostaje przez niego skrzętnie wykorzystywany do utrzymania się przy życiu. W książce sporo jest opisów różnych procedur, procesów i zjawisk typowych dla podróży kosmicznych i codziennego funkcjonowania kosmonauty na obcej planecie. Wszystko jest podane w przyjemnej dla laika formie, przy użyciu przyjaznego języka, nierzadko mocno zabarwionego humorystycznie. Generalnie wszystko jest podane w ciekawy i uproszczony sposób, dzięki czemu nawet nie będąc naukowcem mamy jako takie pojęcie dlaczego Mark podejmuje takie a nie inne działania.
W tym momencie zaczyna się desperacka walka o przeżycie, na odległej planecie, bez jakiegokolwiek wsparcia z zewnątrz, przynajmniej na początku. Mark prowadzi dziennik, którego wpisy w dużej części tworzą treść „Marsjanina”. Opisywane są kolejne sole, niektórym zostało poświęconych po kilka wpisów, jeśli działo się coś więcej niż podczas przeciętnej doby. Na Marsie wraz z Markiem zostało sporo sprzętu, który zostaje przez niego skrzętnie wykorzystywany do utrzymania się przy życiu. W książce sporo jest opisów różnych procedur, procesów i zjawisk typowych dla podróży kosmicznych i codziennego funkcjonowania kosmonauty na obcej planecie. Wszystko jest podane w przyjemnej dla laika formie, przy użyciu przyjaznego języka, nierzadko mocno zabarwionego humorystycznie. Generalnie wszystko jest podane w ciekawy i uproszczony sposób, dzięki czemu nawet nie będąc naukowcem mamy jako takie pojęcie dlaczego Mark podejmuje takie a nie inne działania.
Kolejne rozdziały dzieją się albo na Ziemi, gdzie NASA odkrywa, że Watney jednak żyje, na statku załamanej śmiercią kolegi załogi Aresa 3 i na samym Marsie. Najmocniejszym punktem programu są według mnie właśnie wpisy Marka do dziennika i jego późniejsze perypetie, po odzyskaniu łączności. Autorowi, Andy'emu Weirowi udało się uniknąć dłużyzn i jakkolwiek pewna monotonia jest wpisana w przebywanie w pojedynkę na jakiejkolwiek planecie przez bardzo długi czas, Mark wykazując się kreatywnością w kosmicznym survivalu, bawi doskonale. Przez całą powieść mamy kilka, bardziej lub mniej udanych zwrotów akcji, jednak największą wadą jest bardzo łatwe do przewidzenia zakończenie. Na tylnej okładce książki, która swoją drogą jest bardzo fajnie wydana- idealny balans pomiędzy twardą a miękką okładką, jest informacja że powstaje ekranizacja „Marsjanina” w reżyserii Ridleya Scotta. Reżyser który sprzedał duszę Hollywood robi film o amerykańskiej ekspedycji kosmicznej... mam nadzieję, że nie będzie zbyt dużo machania flagą.
W sumie „Marsjanina” bardzo łatwo można porównać do filmu „Grawitacja”. Niespodziewany bieg wydarzeń, na który członkowie misji nie mieli wpływu- zgadza się. Walka o przetrwanie w kosmosie zależna od umiejętności właściwie jednej osoby- jest. Osoba, która przeżyła jest do bólu szeregowym kosmonautą, do którego łatwo poczuć sympatię- jak najbardziej. Podobnych analogii można namnożyć znacznie więcej. Mimo to, czytało się całkiem przyjemnie i z zaciekawieniem, jak daleko jeszcze Mark Watney jest w stanie zabrnąć w zabawie w kosmicznego MacGyvera.
Podsumowując „Marsjanin” jest udaną próbą pokazania przypadkowej kolonizacji Marsa, jakkolwiek nieprawdopodobnie to brzmi. Wizja tutaj roztoczona, jest przedstawiona w sposób realistyczny, wciągający i często zaskakujący, zwłaszcza jeśli na co dzień nie zajmujesz się wysyłaniem statków kosmicznych na misje. Na Czerwonej Planecie Watneya dużo jest też poczucia humoru, ze względu na początkowe beznadziejne położenie, często w czarnym wydaniu. Czytając kolejne rozdziały miałem momentami wrażenie, że czytam gotowy scenariusz filmu- co w sumie dobrze wróży projektowi Scotta. Bardzo filmowe przedstawienie akcji i podział na rozdziały sprawił, że jest to lekka lektura w sosie sciencie- fiction, bliżej jej jednak science niż fiction. Ciekawe tylko, jak to by było z hodowlą ziemniaków na Marsie.
Szymon Szeliski
W sumie „Marsjanina” bardzo łatwo można porównać do filmu „Grawitacja”. Niespodziewany bieg wydarzeń, na który członkowie misji nie mieli wpływu- zgadza się. Walka o przetrwanie w kosmosie zależna od umiejętności właściwie jednej osoby- jest. Osoba, która przeżyła jest do bólu szeregowym kosmonautą, do którego łatwo poczuć sympatię- jak najbardziej. Podobnych analogii można namnożyć znacznie więcej. Mimo to, czytało się całkiem przyjemnie i z zaciekawieniem, jak daleko jeszcze Mark Watney jest w stanie zabrnąć w zabawie w kosmicznego MacGyvera.
Podsumowując „Marsjanin” jest udaną próbą pokazania przypadkowej kolonizacji Marsa, jakkolwiek nieprawdopodobnie to brzmi. Wizja tutaj roztoczona, jest przedstawiona w sposób realistyczny, wciągający i często zaskakujący, zwłaszcza jeśli na co dzień nie zajmujesz się wysyłaniem statków kosmicznych na misje. Na Czerwonej Planecie Watneya dużo jest też poczucia humoru, ze względu na początkowe beznadziejne położenie, często w czarnym wydaniu. Czytając kolejne rozdziały miałem momentami wrażenie, że czytam gotowy scenariusz filmu- co w sumie dobrze wróży projektowi Scotta. Bardzo filmowe przedstawienie akcji i podział na rozdziały sprawił, że jest to lekka lektura w sosie sciencie- fiction, bliżej jej jednak science niż fiction. Ciekawe tylko, jak to by było z hodowlą ziemniaków na Marsie.
Szymon Szeliski