"I live, I die, I live again!"
Apokalipsa i walka o przetrwanie na skażonych terenach, gdzie toczy się walka na śmierć i życie o wodę (tutaj zwaną Aqua Colą) i paliwo została przestawiona w sposób ekstremalny, podkreślająć mroczne i wynaturzone części ludzkiej duszy. Motyw zbawiciela i dyktatora łączy się lepiej niż gin z tonikiem w postaci Wiecznego Joe – paskudnego mizogina, zmaskulinizowanego do granic możliwości Dartha Vadera pustkowii, budującego swoje imperium przemocą i gwałtem. Dzierży on władzę absolutną na ograniczonym terenie, ponieważ świat jest podzielony i aby przetrwać, trzeba walczyć. Świetnym zabiegiem jest takie przestawienie tej postaci, ponieważ warunki w jakich ona egzystuje czynią go moralnie niejednoznacznym, przynajmnie do czasu gdy nie postawimy go oprócz zmęczonych, zmarnowanych ale nie złamanych moralnie Maxa i Furiosy.
Świat w Na drodze gniewu został podzielony na części niczym idealny tort urodzinowy, który jako fan poprzednich filmów z tego uniwersum, jestem w stanie zjeść w całości, nie zastanawiając się nad konsekwencjami. Każdy kawałek opowieści jest ciekawy, plenery różnią się od siebie, jednak zachowują spójność, przez co film od strony wizualnej urzeka w każdej scenie. Nie ma tu miejsca na przypadkowość i niedopasowanie – wszystko pięknie się uzupełnia a kolejne postacie, wydarzenia i miejsca poszerzają wiedzę widza o fascynującym świecie Maxa i Furiosy.
Efekty specjalne stanowią niejako wisienkę na tym torcie, w większości zostały zrealizowane w sposób praktyczny, co oznacza że wszystkie pojazdy które przewijają się na ekranie zostały naprawdę zbudowane. Wielkie brawa za takie podejście, mam nadzieję, że nowa część Gwiezdnych Wojen z hukiem wyważy drzwi do których Mad Max zawadiacko załomotał, a za którymi kryje się kinematografia bez tandetnych i zdecydowanie przecenianych w ostatnich latach efektów generowanych komputerowo. Efekty CGI jeśli już się pojawiają to są wykonane na światowym poziomie, dzięki czemu nie rażą swoją sztucznością i nie odstają od efektów praktycznych niczym trzecia ręka napromieniowanego człowieka.
Fascynujący jest też zbiór postaci jaki udało się pokazać w tym szalonym, dwugodzinnym wysokooktanowym pościgu. Trepy wojny jako żołnierze Wiecznego Joe wypadają świetnie, ich szaleństwem i pokręconą filozofią walki i chwały można się upajać przez cały film. Ich rola wykracza poza funkcję „mięsa armatniego” na ekranie, poprzez pozstać Nuxa, ogarniętego żądzą kroczenia pośród bohaterów w mitycznej Valhalli. Nicholas Hoult wykonał kawał świetnej roboty przy tej roli i nawet wątek miłosny z udziałem Nuxa nie jest jakoś specjalnie tandetny. Kanibal i Farmer Kul to cudowni wykolejeńcy o ile można użyć takiego określenia. Ich kręgosłup moralny jest nie tyle pokręcony co już dawno został złamany, a oni sami go żują i mielą na wszelkie sposoby.
Udźwiękowienie w Mad Max: Na drodze gniewu wbija w fotel i to dosłownie. Podczas pierwszego spotkania z tym filmem, gdy przysnąłem co kilka minut budził mnie dziki głos silnika rozbrzmiewający gdzieś obok mojej głowy. Muzyka jest dopasowana wzorcowo i pojawia się dokładnie tam gdzie trzeba i w takiej formie w jakiej trzeba. Ścieżce dźwiękowej nie można nic zarzucić a motyw z gitarzystą grającym na froncie wojennego wozu, którego gitara wyrzuca płomienie podczas gdy za jego plecami dudnią bębny wrzuca z miejsca gęsią skórę i zasługuje na miano idealnej personifikacji chaosu wojny. Sceny akcji trwające 30 minut to tutaj normalka a przerywane są tylko na chwilę, chyba tylko po to aby widz był w stanie złapać oddech i wystawił głowę ponad opary dymu z płonących poprzerabianych dziwacznych pojazdów.
Podsumowując dostaliśmy najlepszy i najbardziej klimatyczny film z serii Mad Max, z mniej charyzmatycznym odtwórcą roli tytułowej niż Mel Gibson. Ten film daje świetne podwaliny pod jedną z najbardziej widowiskowych i dojrzałych trylogii w historii kina. Wszystko jest już przyklepane a patrząc na upór i wizję reżysera George'a Millera możemy spać spokojnie. Niewiele jest do poprawienia, a takie smaczki jak zapowiedziana czarno białą wersja filmu w wersji na Blu Ray tylko rozbudza wyobraźnię.