Czy kiedykolwiek zastanawiałeś się nad tym, jaką drogę przebywa piosenka i jej autor, zanim trafi do radia i ucieszy uszy całego świata? Przemysł muzyczny jest bezduszny, zresztą jak każde inne zjawisko nastawione na czerpanie zysków. Uciążliwy dla wytwórni fakt, że czasami trzeba wydać dobrą płytę, jest tylko efektem ubocznym pościgu za pieniędzmi. Ten film przedstawia ten proces bez owijania w bawełnę. Kill your friends jest trochę jak wejście za kulisy po koncercie swojego ulubionego wykonawcy, tylko że całe doświadczenie jest zupełnie czymś innym niż się spodziewaliśmy. Okazuje się, że król nie dość, że jest nagi, to jeszcze pod wpływem alkoholu, narkotyków i ogólnie rzecz biorąc, jest dupkiem.
Przez cały seans miałem silne wrażenie, że widziałem już podobny film, w głowie kołatało mi American Psycho, jednak Kill your friends nie jest w swojej obsceniczności tak daleko posunięte, jak film z Christianem Bale'm. Później do głowy wpadł mi Brud z Jamesem McAvoyem i to był strzał w dziesiątkę! Sęk w tym, że nadal poziom epatowania makiawelizmem w Kill your friends jest raczej mocno obniżony w porównaniu do Brudu, co w tamtym przypadku stanowiło sedno zabawy i jej oś. Co najdziwniejsze, film w reżyserii Owena Harrisa, mimo tego, broni się całkiem nieźle, ponieważ umiejscowienie akcji w wytwórni płytowej, ukazanie jej pracowników i tego czymś się zajmują od kuchni, naprawdę potrafi przykuć do ekranu.
Główny wątek skupia się na pragnącym za wszelką cenę piąć się w górę drabiny kariery Stevenie Stelfoxie. Gość jest bezwzględny, nie szanuje nikogo poza samym sobą i sobie podobnymi. Jest graczem podczas rozgrywki o najwyższą stawkę (awans), więc matactwa, wprowadzanie kolegów z pracy na różnego rodzaju miny czy knucie za plecami to jego chleb powszedni. Mimo iż jest on główną postacią w filmie, poznajemy też motywacje sporej ilości postaci pobocznych, co umieszcza widza w samym środku wojenki, której nikt oficjalnie nie prowadzi. Takie podejście do tematu sprawia, że konflikty w wytwórni i losy bohaterów ogląda się z zaciekawieniem i pewną ekscytacją „co będzie dalej”.
Jak na film o tematyce muzycznej, ścieżka dźwiękowa nie wybija się swoim poziomem, jest jednak przyjemna dla ucha i czyni swoistą przeciwwagę dla chłodnej kolorystyki zdjęć (poza ujęciami z koncertu). Muzyka jest tutaj wszechobecna, często również pośrednio, w końcu to film, którego akcja w sporej mierze dzieje się w wytwórni płytowej. Przesłuchiwanie nadesłanych nagrań, chodzenie na koncerty i odsłuchy nowych albumów zakontraktowanych wykonawców to codzienność Stevena.
W filmie zabrakło trochę czegoś świeżego, przesuwającego pewne granice, obalenia jakichś mitów branży muzycznej czy czegokolwiek podobnego. Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że Kill your friends to trochę taka kontrowersja na pół gwizdka, która byłaby o wiele ciekawsza, gdyby została poprowadzona w bardziej pokrętny i złowieszczy sposób. Cóż, nawet wśród demonów zapewne znajdują się przeciętniaki.
W ostatecznym rozrachunku, dzięki obsadzi i tematyce Kill your friends w moim odczuciu wzbija się ponad przeciętność, ale niewykorzystany potencjał nie daje o sobie zapomnieć jeszcze przez jakiś czas po seansie.
Jak na film o tematyce muzycznej, ścieżka dźwiękowa nie wybija się swoim poziomem, jest jednak przyjemna dla ucha i czyni swoistą przeciwwagę dla chłodnej kolorystyki zdjęć (poza ujęciami z koncertu). Muzyka jest tutaj wszechobecna, często również pośrednio, w końcu to film, którego akcja w sporej mierze dzieje się w wytwórni płytowej. Przesłuchiwanie nadesłanych nagrań, chodzenie na koncerty i odsłuchy nowych albumów zakontraktowanych wykonawców to codzienność Stevena.
W filmie zabrakło trochę czegoś świeżego, przesuwającego pewne granice, obalenia jakichś mitów branży muzycznej czy czegokolwiek podobnego. Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że Kill your friends to trochę taka kontrowersja na pół gwizdka, która byłaby o wiele ciekawsza, gdyby została poprowadzona w bardziej pokrętny i złowieszczy sposób. Cóż, nawet wśród demonów zapewne znajdują się przeciętniaki.
W ostatecznym rozrachunku, dzięki obsadzi i tematyce Kill your friends w moim odczuciu wzbija się ponad przeciętność, ale niewykorzystany potencjał nie daje o sobie zapomnieć jeszcze przez jakiś czas po seansie.
Szymon Szeliski