Jedną z podstawowych zasad wojny jest pozbawienie wroga możliwości komunikacji. Bez przepływu informacji działania na froncie stają się chaotyczne, często bezzasadne i po prostu mało skuteczne. Enigma była urządzeniem kodującym całą komunikację nazistów, a co za tym idzie, była kluczem do skrócenia lub wręcz zakończenia wojny. Tego ważnego zadania podejmowały się najjaśniejsze umysły tamtych czasów z różnych krajów, jednak to Polacy jako pierwsi złamali niemiecki kod, a na bazie ich prac Alan Turing, grany tutaj przez Benedicta Cumberbatcha, wraz ze swoim zespołem stworzył maszynę, która była zdolna łamać szyfr Enigmy i pomóc aliantom zwyciężyć II Wojnę Światową.
Jeśli spojrzy się na „Grę tajemnic” jako na thriller polityczny czy dramat historyczny jest to film dość przeciętny, niespecjalnie wyróżniający się na tle innych licznych obrazów o podobnej tematyce. Jeśli jednak spojrzymy na tę produkcję jako na biografię Turinga, jest już nieco lepiej. Po premierze filmu w reżyserii Mortena Tylduma w Polsce podniosły się głosy, że fabuła minimalizuje wkład Polaków w złamanie Enigmy. Fakt jednak jest taki, że jest to biografia angielskiego matematyka, który na podstawie osiągnięć polskich naukowców w deszyfrowaniu wiadomości III Rzesz, stworzył maszynę, która dziś jest niemal wszędzie, a mianowicie komputer. Jest to nawet wspomniane w filmie. Co więcej, Polacy są przywoływani w tym obrazie jeszcze raz, gdy wspomina się, że to polscy szpiedzy wykradli z Berlina Enigmę. Osobiście uważam, że dwukrotne napomknięcie o roli Polaków w całym przedsięwzięciu to i tak spory sukces jak na film zagraniczny. Jeśli chcemy czegoś więcej, będzie trzeba nakręcić swój film i tyle. Nie ma co rozdzierać szat.
Jeśli spojrzy się na „Grę tajemnic” jako na thriller polityczny czy dramat historyczny jest to film dość przeciętny, niespecjalnie wyróżniający się na tle innych licznych obrazów o podobnej tematyce. Jeśli jednak spojrzymy na tę produkcję jako na biografię Turinga, jest już nieco lepiej. Po premierze filmu w reżyserii Mortena Tylduma w Polsce podniosły się głosy, że fabuła minimalizuje wkład Polaków w złamanie Enigmy. Fakt jednak jest taki, że jest to biografia angielskiego matematyka, który na podstawie osiągnięć polskich naukowców w deszyfrowaniu wiadomości III Rzesz, stworzył maszynę, która dziś jest niemal wszędzie, a mianowicie komputer. Jest to nawet wspomniane w filmie. Co więcej, Polacy są przywoływani w tym obrazie jeszcze raz, gdy wspomina się, że to polscy szpiedzy wykradli z Berlina Enigmę. Osobiście uważam, że dwukrotne napomknięcie o roli Polaków w całym przedsięwzięciu to i tak spory sukces jak na film zagraniczny. Jeśli chcemy czegoś więcej, będzie trzeba nakręcić swój film i tyle. Nie ma co rozdzierać szat.
Cumberbatch poprawnie zagrał rolę, która staje się niejako charakterystyczna dla niego: niezrozumianego, odstającego od ogółu ekscentryka, którego unikalne zdolności mogą zrobić dużo dobrego, ale są niedoceniane bo społeczeństwo to głównie nietolerancyjne dranie. W „Grze tajemnic” można powiedzieć, że jego rola jest niejako skondensowana, ponieważ oprócz matematycznego geniusza- odludka, Turing był też gejem.
Okazuje się, że anglosascy koledzy jeszcze jakieś pół wieku temu posiadali prawne sankcje dla ludzi, którzy robili ze swoim ciałem coś innego niż to, czego oczekiwała od nich władza. Następstwem tego dla Alana Turinga, pomimo niewątpliwych zasług w walce z nazizmem, była chemiczna kastracja. Dla mnie był to chyba najmocniejszy punkt filmu, gdzie pokazano jak państwo eksploatuje jednostkę do granic możliwości, a za jej zasługi zostaje ona wyrzucona na śmietnik w atmosferze zniesmaczenia i odrazy.
„Gra tajemnic” w moim przypadku lepiej sprawdziła się jako film biograficzny jednego człowieka niż fabularyzowany zapis historycznych wydarzeń. Mimo to, nadal jest to film dość przeciętny, bez wyrazistych kreacji. Keira Knightley jest praktycznie niezauważalna, a jej postać pomimo potencjału w niej drzemiącego nie wnosi nic ciekawego do filmu.
Jest jednak jeden aspekt filmu, który chodzi za mną od czasu projekcji: został tutaj udowodniony fakt, że niektórzy ludzie mają niesamowitego pecha, rodzą się w złych czasach i kończą tak jak Alan Turing. Gdyby tylko ten wybitny umysł urodził się jakieś pięćdziesiąt lat później, pewnie byłby teraz szefem ogromnej firmy komputerowej, może nawet kimś na wzór Billa Gatesa lub Steve'a Jobsa.
Okazuje się, że anglosascy koledzy jeszcze jakieś pół wieku temu posiadali prawne sankcje dla ludzi, którzy robili ze swoim ciałem coś innego niż to, czego oczekiwała od nich władza. Następstwem tego dla Alana Turinga, pomimo niewątpliwych zasług w walce z nazizmem, była chemiczna kastracja. Dla mnie był to chyba najmocniejszy punkt filmu, gdzie pokazano jak państwo eksploatuje jednostkę do granic możliwości, a za jej zasługi zostaje ona wyrzucona na śmietnik w atmosferze zniesmaczenia i odrazy.
„Gra tajemnic” w moim przypadku lepiej sprawdziła się jako film biograficzny jednego człowieka niż fabularyzowany zapis historycznych wydarzeń. Mimo to, nadal jest to film dość przeciętny, bez wyrazistych kreacji. Keira Knightley jest praktycznie niezauważalna, a jej postać pomimo potencjału w niej drzemiącego nie wnosi nic ciekawego do filmu.
Jest jednak jeden aspekt filmu, który chodzi za mną od czasu projekcji: został tutaj udowodniony fakt, że niektórzy ludzie mają niesamowitego pecha, rodzą się w złych czasach i kończą tak jak Alan Turing. Gdyby tylko ten wybitny umysł urodził się jakieś pięćdziesiąt lat później, pewnie byłby teraz szefem ogromnej firmy komputerowej, może nawet kimś na wzór Billa Gatesa lub Steve'a Jobsa.