Grana przez Marion Cotillard Sandra, to kobieta znajdująca się w stanie podepresyjnym, która zaczęła właśnie jakoś radzić sobie ze swoim życiem po chorobie. Życie jednak przygotowało dla niej kolejną przeszkodę- prawdopodobnie straci pracę. Tytułowy okres, to czas jaki ma główna bohaterka na przekonanie współpracowników na rezygnację z premii, aby mogła ona zachować posadę. Czy jej się to uda?
Sandra ma mocne wsparcie w Manu, swoim mężu, który mocno ją dopinguje i namawia na weekendowe tournée po znajomych z pracy. Para ma silną motywację do działania w postaci dwójki dzieci do utrzymania. Potrzebują też tego zwycięstwa aby zachować mieszkanie i podnieść morale w rodzinie a także samopoczucie Sandry. Mimo iż główna bohaterka podobno ma już depresję za sobą, łyka tabletki antydepresyjne niczym miętówki. Szkoda że przez cały, dłużący się seans nie poznajemy genezy tej choroby, ani jej przebiegu, przez co Sandra może być postrzegana po prostu jako życiowa niedorajda i fajtłapa która rozkleja się przy najmniejszym niepowodzeniu. Przez półtorej godziny potrafi to zirytować człowieka.
Dwa dni, jedna noc jest w zasadzie nudnawym hołdem dla ludzkiej siły o której często zapominamy. Fakt iż lepiej zachować twarz niż pracę, którą przecież można zmienić, czego z twarzą raczej ciężko dokonać, wydaje się dość oczywisty. Należy jednak zadać pytanie, czy aby dojść do tego wniosku trzeba było kręcić tak nudny film? Następujące po sobie sceny są do siebie bliźniaczo podobne, Sandra odwiedza kolejne osoby, niektóre godzą się rezygnować z premii na jej rzecz inne nie. Poznajemy też motywację tych postaci, która tak naprawdę, poza wychodzeniem z choroby nie różni się zasadniczo od motywów kierujących Sandrą.
Darzę sporą sympatią Marion Cotillard, ale nawet ona nie dała rady udźwignąć tego filmu. Inny aktorzy niespecjalnie mieli możliwość jej w tym pomóc, ponieważ w większości pojawiają się na ekranie na chwilę, mówią swoje kwestie i więcej ich nie widzimy, mogliby nie istnieć. Fabrizio Rongione grający męża Sandry, zagrał poprawnie jednak scenariusz również nie dał mu wielkiego pola do popisu. Rozumiem iż liczy się przekaz płynący z ostatniej sceny, ale uważam też, że można to było przekazać krócej lub przynajmniej o wiele ciekawiej.
Szymon Szeliski
Dwa dni, jedna noc jest w zasadzie nudnawym hołdem dla ludzkiej siły o której często zapominamy. Fakt iż lepiej zachować twarz niż pracę, którą przecież można zmienić, czego z twarzą raczej ciężko dokonać, wydaje się dość oczywisty. Należy jednak zadać pytanie, czy aby dojść do tego wniosku trzeba było kręcić tak nudny film? Następujące po sobie sceny są do siebie bliźniaczo podobne, Sandra odwiedza kolejne osoby, niektóre godzą się rezygnować z premii na jej rzecz inne nie. Poznajemy też motywację tych postaci, która tak naprawdę, poza wychodzeniem z choroby nie różni się zasadniczo od motywów kierujących Sandrą.
Darzę sporą sympatią Marion Cotillard, ale nawet ona nie dała rady udźwignąć tego filmu. Inny aktorzy niespecjalnie mieli możliwość jej w tym pomóc, ponieważ w większości pojawiają się na ekranie na chwilę, mówią swoje kwestie i więcej ich nie widzimy, mogliby nie istnieć. Fabrizio Rongione grający męża Sandry, zagrał poprawnie jednak scenariusz również nie dał mu wielkiego pola do popisu. Rozumiem iż liczy się przekaz płynący z ostatniej sceny, ale uważam też, że można to było przekazać krócej lub przynajmniej o wiele ciekawiej.
Szymon Szeliski