Komedia romantyczna to całkiem trudny gatunek filmowy. W szczególności w Polsce. Po takich potworach jak Och, Karol czy Dzień Dobry, Kocham Cię, odechciewa się wszystkiego, a najbardziej właśnie miłości. A przecież nie o to chodzi w tych filmach! To właśnie takie filmy mają budzić w widzach nadzieję na lepsze jutro, romantyczną miłość i szczęście, które w końcu zapuka i do naszych drzwi. Czy tak też było w Love, Rosie?
W przeciwieństwie do tytułowej Rosie, która nie wiedziała, że przez całe życie kochała Alexa - ja od razu wiedziałam że Love, Rosie to film, który kocham. Nie wiem, czy chodzi o to, że jest to obraz z Wysp - czyli wszystko jest jakieś takie bardziej ludzkie, aktorzy bardziej przypominają nastolatki (chociaż też do nastolatków jest już im daleko) a poczucie humoru jest po prostu świetne. A może po prostu sama historia - przyjaźni z dzieciństwa, która nie wiadomo kiedy przerodziła się w wielką miłość - jest niezwykle romantyczna?
Ale po kolei. Wbrew pozorom film jest bardzo pouczający, a morał z niego płynie taki: LUDZIE, ROZMAWIAJCIE ZE SOBĄ! Bo właśnie przez takie drobne nieporozumienia i niedopowiedzenia może posypać się bardzo wiele. A o tym wiedzą najlepiej Alex i Rosie. Pocałunek, który miał miejsce na urodzinach tytułowej bohaterki, znaczył bardzo wiele dla Alexa. Niestety, ona nie pamięta tego na drugi dzień, a znowu on myśli że pamięta, ale nie chce o tym mówić.
I tak właśnie oglądamy pół życia dwójki przyjaciół, która czuje do siebie o wiele więcej, ale rozmijają się za każdym razem. Kiedy on chce, ona zachodzi w ciążę, kiedy ona chce, on jest za oceanem, on wraca ale ona już jest mężata, więc kiedy ona jedzie do niego on też już kogoś ma. Mimo to ich przyjaźń przez te wszystkie lata, wystawiona na ciężkie próby trwa i ma się świetnie. Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze zaginiony list (w końcu autorką jest babka od P.s. I Love You).
Trzeba przyznać, że Rosie to wyjątkowo pechowa dziewczyna, której życie nie oszczędzało w ogóle. Ile osób może się identyfikować z dziewczyną, która miała marzenia i cudowne plany, ale życie przywaliło jej prosto w twarz? Mimo wszystko dziewczyna się nie poddaje i układa sobie życie w takich warunkach, jakie ma. I tu można się zastanawiać, czy dobrze robi, nie walcząc dalej jak to na filmach powinni robić. Bo i to jest mocną stroną filmu - nie jest bardzo filmowy. Bohaterów po prostu dopada życie, beznadziejna praca i brak perspektyw. Więc jest i szansa, dla nas, szaraczków. Ta miłość gdzieś tam jest, ukryta, uśpiona - czeka na swój czas.
A że czeka nawet i 20 lat - czy warto z tego powodu rozpaczać, czy cieszyć się, że wreszcie nadeszła?
Lilly Collins i Sam Claflin stworzyli naprawdę super duet, miło się na nich patrzy, są naturalni i spontaniczni. To bardzo odświeżające w porównaniu z innymi parami ekranowymi (hej Bella, cześć Edward). A powrót do 2010 roku to naprawdę miła podróż, stare komunikatory, nokia 3310 i Crazy in Love na studniówce - aż poczułam się staro.
Agata
Ale po kolei. Wbrew pozorom film jest bardzo pouczający, a morał z niego płynie taki: LUDZIE, ROZMAWIAJCIE ZE SOBĄ! Bo właśnie przez takie drobne nieporozumienia i niedopowiedzenia może posypać się bardzo wiele. A o tym wiedzą najlepiej Alex i Rosie. Pocałunek, który miał miejsce na urodzinach tytułowej bohaterki, znaczył bardzo wiele dla Alexa. Niestety, ona nie pamięta tego na drugi dzień, a znowu on myśli że pamięta, ale nie chce o tym mówić.
I tak właśnie oglądamy pół życia dwójki przyjaciół, która czuje do siebie o wiele więcej, ale rozmijają się za każdym razem. Kiedy on chce, ona zachodzi w ciążę, kiedy ona chce, on jest za oceanem, on wraca ale ona już jest mężata, więc kiedy ona jedzie do niego on też już kogoś ma. Mimo to ich przyjaźń przez te wszystkie lata, wystawiona na ciężkie próby trwa i ma się świetnie. Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze zaginiony list (w końcu autorką jest babka od P.s. I Love You).
Trzeba przyznać, że Rosie to wyjątkowo pechowa dziewczyna, której życie nie oszczędzało w ogóle. Ile osób może się identyfikować z dziewczyną, która miała marzenia i cudowne plany, ale życie przywaliło jej prosto w twarz? Mimo wszystko dziewczyna się nie poddaje i układa sobie życie w takich warunkach, jakie ma. I tu można się zastanawiać, czy dobrze robi, nie walcząc dalej jak to na filmach powinni robić. Bo i to jest mocną stroną filmu - nie jest bardzo filmowy. Bohaterów po prostu dopada życie, beznadziejna praca i brak perspektyw. Więc jest i szansa, dla nas, szaraczków. Ta miłość gdzieś tam jest, ukryta, uśpiona - czeka na swój czas.
A że czeka nawet i 20 lat - czy warto z tego powodu rozpaczać, czy cieszyć się, że wreszcie nadeszła?
Lilly Collins i Sam Claflin stworzyli naprawdę super duet, miło się na nich patrzy, są naturalni i spontaniczni. To bardzo odświeżające w porównaniu z innymi parami ekranowymi (hej Bella, cześć Edward). A powrót do 2010 roku to naprawdę miła podróż, stare komunikatory, nokia 3310 i Crazy in Love na studniówce - aż poczułam się staro.
Agata