David Robert Mitchell serwuje nam na pierwszy rzut oka nieocenioną dla grubo ciosanych filmowców popkulturową mieszankę seksu i strachu. Czy po bliższym przyjrzeniu się Coś za mną chodzi ma do zaoferowania coś więcej? Zdecydowanie tak, jednak z pewnymi zastrzeżeniami.
Czy w związku z tym mamy w przypadku tego filmu do czynienia z moralizatorskim horrorem?Według mnie nie jest tak z kilku powodów. Seks sprzedaje i to jest jasne i oczywiste. Nie ma się więc co znęcać nad reżyserem za zręczne umiejscowienie seksu w centralnej części fabuły. Film ma wiele motywów odnoszących się do młodzieży i jej zachowań, a naturalną koleją rzeczy jest poznawać i akceptować swoją seksualność w takim wieku. Można też przyjąć, że film zamiast zniechęcać do nieodpowiedzialnych relacji seksualnych wręcz napędza je, bo przecież każdy chciałby pozbyć się tego paskudnego ducha. Jedynym sposobem jest właśnie seks.
Coś za mną chodzi jest nakręcone dość nietypowo. Podział na sceny jest bardzo wyraźny bo podkreślany przez rewelacyjną ścieżkę dźwiękową. Muzyka jest niepokojąca, świeża i wprowadza mocno psychodeliczny nastrój. Autentycznie czułem niepokój po wyjściu z kina i całą długą drogę do domu. Z drugiej strony nie mogłem się doczekać jak będzie wyglądać i co będzie robić kolejna maszkara. Scena otwierająca film przykuwa do ekranu a kolejne nie pozwalają się od niego zbytnio oderwać. Jedynie scenę na basenie skróciłbym o połowę i dodał do niej jakikolwiek sens.
Mogą razić nieco naiwne próby pozbycia się zjawy przez główną bohaterkę Jay i jej znajomych, jednak w podobnej sytuacji większość z nas zachowałaby się podobnie. Jak walczyć z czymś czego się nie widzi i co posiada niewyjaśnioną mroczną naturę? Motyw idącego ducha sprawi, że przez zdecydowaną większość seansu będziesz siedzieć jak na szpilkach. Nigdy nie wiadomo skąd nadejdzie zagrożenie ani jaką postać przybierze. Pewne jest tylko to, że tak będzie.
Szymon Szeliski