Podobno najlepsze są najprostsze rozwiązania, więc bilard wydaje się idealnym zajęciem jako forma spędzania wolnego czasu. Stół, bile, kije, dwóch graczy i można zaczynać. Oczywiście, jak każdy sport, bilard ma też bardziej zawodowe oblicze i takie, o którym wiedzą nieliczni. Właśnie o tej ostatniej grupie społecznej, szarych eminencjach i ich zacięciu do gry w bilard na pieniądze traktuje Bilardzista z Paulem Newmanem w roli tytułowej.
Ten, komu do tej pory było nie po drodze z poznaniem zasad rządzącymi stołem bilardowym, nie ma się czego obawiać przy podejściu do tego filmu. Sam w bilard grałem kilkanaście razy w życiu, nie jestem w tym zbyt dobry, a zasady jakie znam ograniczają się do wiedzy, iż należy wbijać kolejne bile do łuz. Całe szczęście, Bilardzista jest tak nakręcony, że nie potrzeba więcej wiedzy o tym sporcie, aby czerpać przyjemność z seansu. Nawet jeśli wie się tylko tyle, kolejne pojedynki Eddiego Felsona trzymają w napięciu i są wciągające także dla laików. Zresztą, w tym dramacie znajdzie się także miejsce dla wątku miłosnego. Fabuła nie ogranicza się do wbijania kolejnych bil, chociaż trzeba przyznać, że to właśnie bilard stanowi jej oś.
Eddie Felson to młody, niezwykle utalentowany i niepokorny bilardzista, który podróżuje po USA, tocząc kolejne pojedynki i pracując na tytuł najlepszego gracza w kraju. Towarzyszem jego doli i niedoli jest jego partner i menadżer, który próbuje zapanować nad w gorącej wodzie kąpanym młokosem, co przeważnie jest po prostu niemożliwe. Wybujałe ambicje i ego Felsona, z sinusoidalną precyzją sprowadzają niego sławę i pieniądze lub kaca, rozdrażnienie i pusty portfel. Eddie jest wygłodniałym wilkiem, w świecie rekinów, który brak rozwagi i charakteru nadrabia szczęściem i umiejętnościami, co nie zawsze wychodzi mu na dobre, jednak jest mu niezwykle ciężko przezwyciężyć przyzwyczajenie do hulaszczego trybu życia, którego nauczył się, w trakcie swojego tournée po zadymionych salach bilardowych.
Bilardzista jest świetne nakręconym, dojrzałym kinem z pięknymi czarno- białymi zdjęciami, za które został uhonorowany Oskarem. Kadry przy grze w bilarda, zarówno w ciasnych, jak i bardziej przestronnych salach to piękne widokówki z podlewanych whisky, toczonych w oparach papierosowego dymu pojedynków bilardowych o pieniądze. Specyficzny klimat takich miejsc został w Bilardziście ujęty z całym dobrobytem inwentarza: stałymi bywalcami baru, którzy w momencie rozpoczęcia gry stają się jej uważnymi obserwatorami, półmrokiem panującym w takich miejscach i klimatem przyzwolenia na to, co za drzwiami baru jest nielegalne.
Eddie Felson to młody, niezwykle utalentowany i niepokorny bilardzista, który podróżuje po USA, tocząc kolejne pojedynki i pracując na tytuł najlepszego gracza w kraju. Towarzyszem jego doli i niedoli jest jego partner i menadżer, który próbuje zapanować nad w gorącej wodzie kąpanym młokosem, co przeważnie jest po prostu niemożliwe. Wybujałe ambicje i ego Felsona, z sinusoidalną precyzją sprowadzają niego sławę i pieniądze lub kaca, rozdrażnienie i pusty portfel. Eddie jest wygłodniałym wilkiem, w świecie rekinów, który brak rozwagi i charakteru nadrabia szczęściem i umiejętnościami, co nie zawsze wychodzi mu na dobre, jednak jest mu niezwykle ciężko przezwyciężyć przyzwyczajenie do hulaszczego trybu życia, którego nauczył się, w trakcie swojego tournée po zadymionych salach bilardowych.
Bilardzista jest świetne nakręconym, dojrzałym kinem z pięknymi czarno- białymi zdjęciami, za które został uhonorowany Oskarem. Kadry przy grze w bilarda, zarówno w ciasnych, jak i bardziej przestronnych salach to piękne widokówki z podlewanych whisky, toczonych w oparach papierosowego dymu pojedynków bilardowych o pieniądze. Specyficzny klimat takich miejsc został w Bilardziście ujęty z całym dobrobytem inwentarza: stałymi bywalcami baru, którzy w momencie rozpoczęcia gry stają się jej uważnymi obserwatorami, półmrokiem panującym w takich miejscach i klimatem przyzwolenia na to, co za drzwiami baru jest nielegalne.
Jak wspomniałem we wstępie, motywem przełamującym wątek bilardu, jest miłość. Nie jest to jednak typowe love story, jest to raczej zmysłowy taniec dwóch wolnych dusz, które natrafiają na siebie i początkowo, nie wiedzą co począć z tym faktem. Bardzo podobało mi się przedstawienie relacji Eddiego, złotego dziecka, dla którego nie ma granic i rozedrganej emocjonalnie artystycznej duszy Sary Packard. Zderzenie dwóch, tak różnych osobowości, dało świetny efekt kontrastu postawy realistycznej i marzycielskiej, w podszytej mieszanką silnej fascynacji i niepewności relacji kochanków.
Paul Newman i Piper Laurie swoją fenomenalną grą, dołożyli cegiełkę do jakości Bilardzisty. Czuć pomiędzy nimi chemię, której może im pozazdrościć większość ekranowych par. Nietypowe i niewyidealizowane uczucie, które początek miało w dworcowej poczekalni, to oryginalne podejście do tematyki uczuć pomiędzy kobietą i mężczyzną, co na mnie zrobiło spore wrażenie, biorąc pod uwagę fakt, że Bilardzista miał premierę ponad 50 lat temu!
Mam wrażenie, że kiedyś kino było o wiele bardziej nieskrępowaną formą wyrazu artystycznego niż dzisiaj, w czasach, w których czasami ciężko napisać cokolwiek sensownego o filmie, który podobno jest o miłości, a skupia się na żartach z narządów rozrodczych i fekaliów. Jasne, ktoś uzna to za poszerzenie wolności, sęk w tym, że to tani chwyt, mający za cel przyciągnąć do kina muchy. Takie jest moje zdanie.
Wracając, do tematu: Eddie Felson to osobnik, który chce dobrze, ale mu nie wychodzi, którego każda kolejna gra przybliża do tragicznego finału i koniec końców zmusi do refleksji nad swoim życiem. Przedtem jednak Eddie pokaże ci parę naprawdę niezłych zagrań. Jego pewność siebie powoduje, że staje się łatwym celem manipulacji, której nawet świadomy musi się poddać, aby wyjść z życiowego dołka. Uzależnienie od rywalizacji i obsesja bycia najlepszym z najlepszych przesłania mu to, co jest ważniejsze niż kolejna partia bilarda. W roli złego doradcy i drugiego agenta Eddiego Berta Gordona, wcielił się również rewelacyjny George C. Scott. Człowiek, który ma wszystko, ale nie widzi żadnych przeciwwskazań, aby kosztem Felsona zdobyć jeszcze więcej.
Scenografia w Bilardziście jest bardzo organiczna i jak na film, dziejący się w dużej mierze przy stole bilardowym – zróżnicowana i ciekawa. Kolejne rozgrywki odbywają nie tylko w ponurych barach, ale także np. w ekskluzywnej prywatnej sali do bilarda. Mieszkanie Sary jest urządzone w bardzo charakterologiczny sposób, z wielkim fotelem, regałem książek i oknem przy łóżku, w którym paląc papierosy, można przyglądać się życiu miasta.
Polecam ten film, jeśli nie boisz się dłużyzn, intryguje cię bilard Iniekoniecznie jesteś jego pasjonatem/ką!), doceniasz piękne zdjęcia i świetną grę aktorską a przede wszystkim historię, która ma mocne korzenie w pokrętnej ludzkiej naturze.
Paul Newman i Piper Laurie swoją fenomenalną grą, dołożyli cegiełkę do jakości Bilardzisty. Czuć pomiędzy nimi chemię, której może im pozazdrościć większość ekranowych par. Nietypowe i niewyidealizowane uczucie, które początek miało w dworcowej poczekalni, to oryginalne podejście do tematyki uczuć pomiędzy kobietą i mężczyzną, co na mnie zrobiło spore wrażenie, biorąc pod uwagę fakt, że Bilardzista miał premierę ponad 50 lat temu!
Mam wrażenie, że kiedyś kino było o wiele bardziej nieskrępowaną formą wyrazu artystycznego niż dzisiaj, w czasach, w których czasami ciężko napisać cokolwiek sensownego o filmie, który podobno jest o miłości, a skupia się na żartach z narządów rozrodczych i fekaliów. Jasne, ktoś uzna to za poszerzenie wolności, sęk w tym, że to tani chwyt, mający za cel przyciągnąć do kina muchy. Takie jest moje zdanie.
Wracając, do tematu: Eddie Felson to osobnik, który chce dobrze, ale mu nie wychodzi, którego każda kolejna gra przybliża do tragicznego finału i koniec końców zmusi do refleksji nad swoim życiem. Przedtem jednak Eddie pokaże ci parę naprawdę niezłych zagrań. Jego pewność siebie powoduje, że staje się łatwym celem manipulacji, której nawet świadomy musi się poddać, aby wyjść z życiowego dołka. Uzależnienie od rywalizacji i obsesja bycia najlepszym z najlepszych przesłania mu to, co jest ważniejsze niż kolejna partia bilarda. W roli złego doradcy i drugiego agenta Eddiego Berta Gordona, wcielił się również rewelacyjny George C. Scott. Człowiek, który ma wszystko, ale nie widzi żadnych przeciwwskazań, aby kosztem Felsona zdobyć jeszcze więcej.
Scenografia w Bilardziście jest bardzo organiczna i jak na film, dziejący się w dużej mierze przy stole bilardowym – zróżnicowana i ciekawa. Kolejne rozgrywki odbywają nie tylko w ponurych barach, ale także np. w ekskluzywnej prywatnej sali do bilarda. Mieszkanie Sary jest urządzone w bardzo charakterologiczny sposób, z wielkim fotelem, regałem książek i oknem przy łóżku, w którym paląc papierosy, można przyglądać się życiu miasta.
Polecam ten film, jeśli nie boisz się dłużyzn, intryguje cię bilard Iniekoniecznie jesteś jego pasjonatem/ką!), doceniasz piękne zdjęcia i świetną grę aktorską a przede wszystkim historię, która ma mocne korzenie w pokrętnej ludzkiej naturze.
Szymon Szeliski