Podobno wszystko już zostało powiedziane, a kolejne opowieści są jedynie reinterpretowane przez następujące pokolenia, tak aby pasowały do danej epoki. Alternatywne wersje historii są świetnym sposobem na odświeżenie danej postaci, urozmaicenia uniwersum, dodania kilku nowych i intrygujących elementów, które sprawią, że całość nabierze nowej, atrakcyjnej dla odbiorcy formy. Jest to świetny sposób, zaskarbienie sobie nowej publiki, co przedłuży żywot danej powieści, filmu czy całego gatunku muzycznego. Bo czym jest obraz, którego nikt nie podziwia, albo sztuka, której nikt nie wystawia?
W ramach linii wydawniczej DC Deluxe ukazał się komiks pt. Batman Ziemia jeden ze scenariuszem autorstwa Geoffa Johnsa i rysunkami Gary'ego Franka. W tej opowieści po raz kolejny widzimy jak umierają rodzice Bruce'a Wayne'a, co prowadzi do narodzin Batmana. Nie jest to jednak nocny mściciel, jaki pojawia się w większości komiksów i filmów. Żądza zemsty Bruce'a jest tak silna, że swoje wszelkie działania jako człowiek nietoperz skupia na odnalezieniu i ukaraniu winnych śmierci jego rodziców. Jest to trochę taki Batman w wydaniu kick-assowym, ma chęci i zapał do działania, ale brak mu doświadczenia i pokory. Jego gadżety nie są niezawodne. Jeśli chodzi o umiejętności, to w tym albumie Batman jest niezdarny i często ma więcej szczęścia niż rozumu. Potyka się o własne nogi, ale wstaje napędzany wściekłością i biegnie dalej, czynić swoją vendettę.
Jak na odchodzącą od kanonu próbę ponownego opowiedzenia początków Mrocznego Rycerza, jest to próba zbyt zachowawcza. Jest zbyt mało różnic względem tego, co każda interesująca się Batmanem osoba, widziała już wiele razy. Rodzice Bruce'a giną wychodząc z kina, on sam nadal jest przystojnym, młodym bogaczem którego łączy bliska więź z jego lokajem Alfredem etc.
Pamiętam, że niedługo po zakończeniu nolanowskiej trylogii o Mrocznym Rycerzu, reżyser Darron Aronofsky, zaproponował nową wersję przygód Batmana, która miała wyglądać następująco: Bruce po śmierci rodziców (nie wiadomo jak mieliby zginąć, mam nadzieję że inaczej niż wychodząc z kina), traci swoją fortunę, staje się bezdomny, jednak chęć walki z przestępcami w Gotham w nim nie ginie. Pod swoje skrzydła przyjmuje go niejaki Little Al (odpowiednik Alfreda), który prowadzi serwis samochodowy. Bruce jest punkiem, jeździ na deskorolce a do walki używa głównie samodzielnie skonstruowanej broni chemicznej. Jego Batmobilem miał być Lincoln Continental. Brzmi o wiele ciekawiej, prawda?
Ziemia jeden cierpi na kilka przypadłości poza przyjętą linią fabularną, zbyt bliską tej oryginalnej. Sposób, w jaki została wprowadzona do całej historii postać Alfreda, jest naciągany i nierealistyczny, nawet jak na standardy komiksów o superbohaterach. Udało się jednak z sukcesem zbudować tło historii dla tej postaci. Alfred jest osamotnionym i okaleczonym weteranem wojennym, który nie nosi fraku, ale w wolnej chwili lubi wyczyścić swojego shotguna.
Lucius Fox z kolei jest młodszą wersją Morgana Freemana z filmów Christophera Nolana. Dzięki temu scenę gdy Bruce przychodzi do niego, aby Fox zaopatrzył go w „sprzęt do wspinaczki po górach”, możemy przeżyć jeszcze raz. Tylko po co?
Najgorsze jest jednak to, co zrobiono z postacią Gordona. W komiksie nie wiadomo do końca czy jest on dobrym czy złym gliną, co jest ciekawym zabiegiem, jednak na pewno nie wyróżnia go z tłumu zmieszanych naturą Gotham policjantów. Jednak z jakiegoś powodu jego nadopiekuńczość nad córką (która od Zabójczego żartu się nie przebrała) powinna czytelnika obchodzić, bo to przecież Gordon! Wieje nudą i sztampą, a kolorytu tej postaci dodaje, o zgrozo, bardzo irytujący Harvey Bullock, przydzielony do roli partnera Gordona. Jest on gwiazdą telewizji, gdzie rozwiązuje kryminalne sprawy na wizji. Jego zęby są oczywiście śnieżnobiałe a uśmiech sztuczny, jednak uważam go za jedną z ciekawie poprowadzonych postaci w tym komiksie.
Co ciekawe, wygląd lokaja w nadchodzącym filmie Batman V Superman: Świt sprawiedliwości, granego przez Jeremy'ego Ironsa, odpowiada temu z komiksu. Fajnie że jest takie przywiązanie do komiksów w filmowym uniwersum DC, jednak jakoś ten fakt wzbudził moje jeszcze większe obawy co do jakości tego filmu, zamiast je rozwiać. Odnoszę wrażenie, że wybrane zostały nie najlepsze inspiracje.
Wracając do komiksu: jest świetnie narysowany a kolory bardzo dobrze dobrane. Fakt ten boli bardzo biorąc pod uwagę słaby scenariusz, nie wnoszący zbyt wiele do uniwersum Batmana. Ciężko oprzeć się wrażeniu, że ten komiks został stworzony od podstaw jako produkt, na którym metka z logiem nietoperza i tak zapewni zyski, nie przejmując się zbytnio zawartością merytoryczną i jej atrakcyjnością. Nie można jednak odmówić temu albumowi mrocznego klimatu i ciekawych kadrów, w ostatecznym rozrachunku jest to jednak zdecydowanie zmarnowany potencjał.
Jak na odchodzącą od kanonu próbę ponownego opowiedzenia początków Mrocznego Rycerza, jest to próba zbyt zachowawcza. Jest zbyt mało różnic względem tego, co każda interesująca się Batmanem osoba, widziała już wiele razy. Rodzice Bruce'a giną wychodząc z kina, on sam nadal jest przystojnym, młodym bogaczem którego łączy bliska więź z jego lokajem Alfredem etc.
Pamiętam, że niedługo po zakończeniu nolanowskiej trylogii o Mrocznym Rycerzu, reżyser Darron Aronofsky, zaproponował nową wersję przygód Batmana, która miała wyglądać następująco: Bruce po śmierci rodziców (nie wiadomo jak mieliby zginąć, mam nadzieję że inaczej niż wychodząc z kina), traci swoją fortunę, staje się bezdomny, jednak chęć walki z przestępcami w Gotham w nim nie ginie. Pod swoje skrzydła przyjmuje go niejaki Little Al (odpowiednik Alfreda), który prowadzi serwis samochodowy. Bruce jest punkiem, jeździ na deskorolce a do walki używa głównie samodzielnie skonstruowanej broni chemicznej. Jego Batmobilem miał być Lincoln Continental. Brzmi o wiele ciekawiej, prawda?
Ziemia jeden cierpi na kilka przypadłości poza przyjętą linią fabularną, zbyt bliską tej oryginalnej. Sposób, w jaki została wprowadzona do całej historii postać Alfreda, jest naciągany i nierealistyczny, nawet jak na standardy komiksów o superbohaterach. Udało się jednak z sukcesem zbudować tło historii dla tej postaci. Alfred jest osamotnionym i okaleczonym weteranem wojennym, który nie nosi fraku, ale w wolnej chwili lubi wyczyścić swojego shotguna.
Lucius Fox z kolei jest młodszą wersją Morgana Freemana z filmów Christophera Nolana. Dzięki temu scenę gdy Bruce przychodzi do niego, aby Fox zaopatrzył go w „sprzęt do wspinaczki po górach”, możemy przeżyć jeszcze raz. Tylko po co?
Najgorsze jest jednak to, co zrobiono z postacią Gordona. W komiksie nie wiadomo do końca czy jest on dobrym czy złym gliną, co jest ciekawym zabiegiem, jednak na pewno nie wyróżnia go z tłumu zmieszanych naturą Gotham policjantów. Jednak z jakiegoś powodu jego nadopiekuńczość nad córką (która od Zabójczego żartu się nie przebrała) powinna czytelnika obchodzić, bo to przecież Gordon! Wieje nudą i sztampą, a kolorytu tej postaci dodaje, o zgrozo, bardzo irytujący Harvey Bullock, przydzielony do roli partnera Gordona. Jest on gwiazdą telewizji, gdzie rozwiązuje kryminalne sprawy na wizji. Jego zęby są oczywiście śnieżnobiałe a uśmiech sztuczny, jednak uważam go za jedną z ciekawie poprowadzonych postaci w tym komiksie.
Co ciekawe, wygląd lokaja w nadchodzącym filmie Batman V Superman: Świt sprawiedliwości, granego przez Jeremy'ego Ironsa, odpowiada temu z komiksu. Fajnie że jest takie przywiązanie do komiksów w filmowym uniwersum DC, jednak jakoś ten fakt wzbudził moje jeszcze większe obawy co do jakości tego filmu, zamiast je rozwiać. Odnoszę wrażenie, że wybrane zostały nie najlepsze inspiracje.
Wracając do komiksu: jest świetnie narysowany a kolory bardzo dobrze dobrane. Fakt ten boli bardzo biorąc pod uwagę słaby scenariusz, nie wnoszący zbyt wiele do uniwersum Batmana. Ciężko oprzeć się wrażeniu, że ten komiks został stworzony od podstaw jako produkt, na którym metka z logiem nietoperza i tak zapewni zyski, nie przejmując się zbytnio zawartością merytoryczną i jej atrakcyjnością. Nie można jednak odmówić temu albumowi mrocznego klimatu i ciekawych kadrów, w ostatecznym rozrachunku jest to jednak zdecydowanie zmarnowany potencjał.
Szymon Szeliski