Film Peytona Reeda ma jednak kilka zalet, które nie przekreślają go całkowicie jako przyzwoitego letniego blockbustera. Pierwszą i chyba najbardziej oczywistą sprawą są efekty specjalne – film wygląda naprawdę nieźle, zdecydowanie lepiej od Czasu Ultrona, chociażby, Fakt, że nie ma tutaj aż takiej ilości scen z udziałem komputerowych efektów specjalnych jak w przygodach Iron Mana, Kapitana Ameryki, Hulka, Thora, Czarnej Wdowy i Hawkeye'a. Jest ich mniej, ale są zdecydowanie lepiej zrealizowane, bazują na technice fotograficznej zwanej jako tilt shift. Polega ona na takiej ekspozycji zdjęcia, która sprawia wrażenie, że osoby i przedmioty wydają się częścią makiety, miniaturkami w zabawkowym świecie.
Drugą sprawą jest poczucie humoru, którego jest bardzo dużo i z reguły trzyma wysoki poziom. Zarówno postać Paula Rudda, jak i jego ekranowych znajomych złodziei, w regularnych odstępach wypełnia poczuciem humoru miejsca, gdzie widz mógłby zacząć się zastanawiać, kiedy będzie jakaś efektowna scena akcji albo niespodziewany zwrot akcji. W filmie znajduje się też cała masa humoru sytuacyjnego, który nie zawodzi przez cały seans.
Na plus należy też zaliczyć mrówki i ważki „występujące” w filmie. Wspólne sceny owadów z Ant-Manem wypadły ciekawie, pomimo optycznego pomniejszenia, nadają filmowi przestrzeni i własnego charakteru. Ant-Man latający na ważce wydającej dźwięki niczym helikopter podsumowuje najlepiej frajdę, jaką w tych lepszych momentach potrafi dać ten film.
Teraz czas na kilka słów o obsadzie filmu. Michael Douglas wcielił się w doktora Hanka Pyma, wynalazcę technologii pozwalającej na zmniejszani ludzi i przedmiotów. Evangeline Lilly to jego córka, pracująca w laboratorium założonym przez ojca, które zostawił w opiece swojemu wychowankowi Darrenowi Crossowi. Jeśli bohatera super czyni jego przeciwnik, to niestety Ant-Manowi trafił się mało oryginalny przeciwnik, przez co finałowy pojedynek nie jest tak emocjonujący, jak być powinien. Pomiędzy Ant-Manem i Yellowjacketem zabrakło chemii, na czym ucierpiał ogólny odbiór głównej osi konfliktu.
Znalazło się też w Ant-Manie miejsce na kilka większych i mniejszych błędów logicznych, jak np. sytuacja, w której Darren lecąc helikopterem, na jego pokładzie zamienia się w Yellowjacketa a przecież jego technologia odpowiedzialna za zmniejszanie, znajdowała się w laboratorium, z którego właśnie odleciał i zajmowała całą ogromną salę.
Fabuła rozwija się w bardzo przewidywalny sposób i nie jest w stanie zaskoczyć osoby zorientowanej w filmach o superbohaterach. Nie ma tutaj żadnych półcieni, od początku wiadomo, kto jest dobry, kto jest zły a kto odpowiedzialny za rozśmieszanie widza. Ant-Man jawi się jako dziecko poczęte nieco z rozpędu, po tym, jak studio Marvel zostało zachęcone sukcesami kasowymi innych swoich filmów. Dziecko odstające od głównego nurtu ich filmów, zrobione trochę jakby na pół gwizdka i przez to bardziej na luzie. Mam wrażenie, że efekt może być taki, że Ant-Man zawsze będzie dzieckiem gorszego boga i nigdy nie przebije się do pierwszej ligi superbohaterów.